Dzisiaj to słońce rozpieszcza Maltę. Temperatura szybuje w
górę. Jestem w pracy od 9 do 17:30, więc nie czuję temperatury otoczenia,
ponieważ towarzyszy mi znienawidzona klimatyzacja. Pomyślicie, że zwariowałam,
ale lepszy skwar niżeli śmierdzące powietrze z milionami zarazków niszczące
moje zatoki. Musiałam wyskoczyć na chwilę z baru przy basenie po duże kubki do
piwa. Zabrałam klucze od kasy i
zostawiłam karteczkę nabazgraną ręcznie: ‘BE RIGHT BACK‘ dla klientów.
Wybiegłam na ulicę i… BUCH! Upalny wstrząs.
Już wiedziałam, dlaczego dziś
zasuwam przy nalewaniu drinków i przy lodach tak, że bardziej się nie da.
Kolejka nie kończy się, mimo że nabrałam już nieco wprawy i ulepszyłam
logistykę przygotowania drinków. Kręgosłup mi pęka od nakładania lodów z
wielkiej zamrażary – nie wiem, ile dziś gałek wydałam – straciłam rachubę. Piwo
nalewam non stop i tylko czekam na ten moment, kiedy kończy się zawartość
beczki i piana wylewa się przy klientach na moją białą koszulę. BOSKO. Z
uśmiechem lecę na zaplecze tłumacząc gościom, że muszę zmienić zbiornik.
Pewnie ciekawi Was, jak daję sobie radę z takimi normalnymi
rzeczami, jak na przykład pranie, prasowanie, jedzenie (skoro od 9 do 17/18
stoję za barem sama i nie mogę go zamknąć).
PRANIE – piorę ręcznie. Chciałam kupić sobie jakąś miskę i
płyn do prania, ale uda się chyba zaoszczędzić. Nie uwierzycie, ale hotelowy
pakiecik sprzątający oferuje oczywiście małe mydełko hotelowe wielkości kciuka,
jakieś saszetki szamponu (niczym jednorazowa próbka z gazety) i plastikowy
kubeczek. Zestaw marzeń. To niepozorne mydełko okazało się moim zbawieniem. Nie
mam pojęcia, z czego je produkują (i nie chcę wiedzieć), ale to najlepszy
odplamiacz jaki istnieje! Przywiozę tego do Polski, ile zdołam (Mamusia mi
podziękuje J
). Najgorsze plamy po czerwonym winie, po piwie, arbuzie – znikają niczym w
reklamie Vanisha. Rzecz jasna – Basia nie wiedziała, że plam po winie nie
należy traktować gorącą wodą… mimo to, moje hotelowe maltańskie mydełko uporało
się ze wszystkim. Miski też nie potrzebuję – piorę w wannie.
PRASOWANIE – kto by się tutaj przejmował prasowaniem? Moje
białe koszule są dodatkowo tak uszyte, że prasowania nie wymagają i nie widać
tak bardzo zagnieceń. ŻYĆ – NIE UMIERAĆ! Cudownie!
JEDZENIE – pora lunchu (OBIADU, do jasnej cholerki!) jest od
13 do 14:30, więc biorę klucze od kasy, zostawiam karteczkę ‘BE RIGHT BACK’
klientom i lecę do restauracji. Tam biorę wielki talerz (co by naładować, ile
wlezie J )
nakładam standardowo zestaw „ala Cropson”: rybka, świeżutka sałata lodowa,
pomidorki, ogórki, surówka z kapusty (czasem czerwonej, czasem białej, czasem z
melonem, czasem z bobem…), często cukinię (przepyszna!), do tego jakiś sosik
jogurtowo-majonezowy. Przykrywam drugim wielkim talerzem i pędzę do swojego
Santa Maria Pool Bar. Tam konsumuję, jeśli znajdzie się chwila, kiedy klienci
pluskają się w basenie. Daję radę, a co!
Zapomniałabym! Środek na komary działa! Cudownie! Wreszcie
spokojnie przespałam noc i DZIADY paskudne nie budziły mnie swoim bzykaniem.
Jeden problem z głowy.
![]() |
No to POLECAM :-) |
Zupełnie nie czuję, że jestem na Malcie już drugi tydzień!
Nie mogę w to uwierzyć. Gdyby nie mój cudowny kalendarz, nie wiedziałabym,
który dziś dzień. W tygodniu nie mam pojęcia, czy to wtorek, czy już środa.
Cieszy mnie brak czasu na zmartwienia i tęsknoty – po pracy padam na ryjek. I
tak to wszystko się kręci. Coraz regularniej. Coraz sprawniej.
Niedziela w pracy… to dla mnie nowość. Jakoś jej nie czuję
bez pójścia do Kościoła. Dla mnie to coś więcej niż obowiązek wewnętrzny – to
możliwość osobistego spotkania i rozmowy z Bogiem. Podziękowania mu za to, co
mam. Ofiarowaniu mu zmartwień. Prośby o zdrowie dla mojej rodziny. Jestem
krytyczna wobec „kazań” (homilii), więc zdarza mi się wyłączyć i po prostu
samej pomodlić się - tak, jak chcę.
Dzisiaj strasznie bolą mnie nogi. Daje mi w kość to stanie 8
godzin bez przerwy, oj daje… Zaczynają mi pękać naczynka. Muszę coś kupić w
aptece – trudno – tak trzeba.
W środę i sobotę mam wolne, więc nareszcie spotkam się z
moją Kuzynką Sandrą, która mieszka na Malcie. Razem podbijemy może stolicę
Valettę :-D Jupiii! Nie mogę się doczekać.
Tymczasem kilka znalezionych drobiazgów w kolejnych
odwiedzonych miejscach. W czapeczkach, okularach i kapeluszach nie wyglądam
zbyt korzystnie, ale ten daszek jest całkiem przyjemny.
*** DOPISEK PO PRACY:
Nogi włażą mi w dupę. Dziś naprawdę wiem, co to znaczy! Morze drinków, ocean
piwa i w moich uszach tylko wrzask dzieciaków: ‘ICE CREAM! ICE CREAM’… Powiem
otwarcie. To był (jak dotąd) mój najgorszy dzień w robocie. Jestem tak
padnięta, że tylko wrzucam post na bloga i idę się kąpać. Nie dojdę raczej na
kolację, bo nie mam siły. Po zamknięciu baru musiałam jeszcze posprzątać i
uzupełnić magazyn. Wywalczyłam jedynie tyle, że nie muszę nosić beczek z piwem.
Wszystko inne – czyli kartony z wódką i innymi alkoholami, lód, zgrzewki
napojów i kartony kubków – dźwigam z hotelu do hotelu przez drogę jak wielbłąd.
Dziś miałam kilka takich przepraw po pracy i nie czuję nóg, rąk, kręgosłupa.
Rzadko narzekam, że jestem zmęczona. Dzisiaj jednak nie mam sił ruszyć już
powiekami.
Nie zdążyłam nawet zjeść obiadu , bo nie miałam 3 minut bez klientów
przy ladzie.
Wymiękam.
Przycisnę dziś o te umowy o praktyki, bo za darmo tak tyrać
to niepojęte. Gdyby nie te dwa dni wolne, to nawet nie nacieszyłabym się plażą
i zwiedzaniem.
Muszę się wyspać, bo padnę jak mucha i się poddam. Nie mogę
się poddać!
Po prostu trzeba wypocząć! I do przodu! Dalej!
Dzisiaj - piekło.
Jutro będzie lepiej. I hope so…
;-D Co mnie nie zabije – to wzmocni. Przyjadę z mięśniami
niczym Pudzian.
TO BE CONTINUED…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz