Raz pod wozem, raz na wozie. Raz z górki, a raz pod górkę.
Emocje opadły. Nie poddajemy się. Uznajmy, że lekka załamka pozwala na nowo
zrozumieć, PO CO TU JESTEM.
Dla mnie to prawdziwa szkoła życia.
„Jeśli to cię nie
złamie, to nic cię nie złamie” – tak powiedział mi tu mądry człek i czuję, że
ma rację. Do tego cały czas powtarzam sobie jak mantrę słowa mojej kochanej
kobitki:
„Wykorzystaj tę szansę”. [Moja piękna, jeśli to czytasz, to wiedz, że
Twoje słowa dodają mi odwagi i są największym „kopniakiem”, który pozwala iść
do przodu. <3]
Rano złapałam Internet i ponad godzinę rozmawiałam z moim „psychologiem”.
Oczywiście to postawiło mnie na nogi. Musiałam wszystko ogarnąć i poukładać w
swojej głowie. Zastanowić się nad sobą i swoim „perfekcjonizmem”.
Następnie
skontaktowałam się z moją kuzynką Sandrą, która zaprosiła mnie do siebie. Byłam
nieco zestresowana pierwszą samodzielną wyprawą „w nieznane” publicznym
transportem maltańskim, ale teraz pękam z dumy, że się odważyłam.
Ten
niepozorny kroczek okazał się wielkim SKOKIEM na przód.
Teraz, po całodniowej
podróży, mogę śmigać po Malcie sama bez większych obaw.
Załapałam najważniejsze
zasady, tzn.:
- rozkład jazdy na Malcie jest tylko po to, by sprawdzić
sobie przystanki i ewentualnie częstotliwość przyjazdu busa (nie sugeruj się „czasem
odjazdu”),
- aby wsiąść – machaj
(tak jakbyś wzywała taksówkę), aby wysiąść – zawsze przyciśnij przycisk (jak w
Polsce podczas wysiadania „na żądanie”),
- trzymaj się, czego tylko się da, bo kierowcy bywają
(najczęściej) szaleni,
- na drodze właściwie funkcjonuje „prawo buszu” – nie ma
czegoś takiego, że osobówki muszą przepuszczać autobusy,
- klimatyzacja w busach albo chłodzi tak, jak w lodówce
(czyli masz wręcz „gęsią skórkę”), albo nie działa (i wtedy płoniesz i kisisz
się jak ogóreczek),
- planowałam wydać na bilet 1,5 (jurołs), bo tyle kosztował
bilet jednodniowy całodobowy… KOSZTOWAŁ. DO WCZORAJ! Od 1. lipca ruszył nowy
system „kart” – dokładnie takich jak poznańska PEKA (zamiast papierowych
biletów). TO WŁAŚNIE MOJE BASINE „SZCZĘŚCIE”. Od dziś, bilet kosztuje 2EURO na
DWIE GODZINY. To jednak nie wszystko. Na tym bilecie, można jechać – owszem –
dwie godzinki przesiadając się, ale nie dotyczy to powrotu tą samą linią/trasą.
Wytłumaczę na przykładzie, będzie prościej. Kupuję bilet z Będargowa do
Barlinka. W Barlinku robię sobie zakupy w Lidlu i chcę wracać do domu, do
Będargowa. W Barlinku muszę kupić nowy bilet, mimo że nie minęły dwie godziny!
Gdybym zaś z Barlinka chciała sobie jechać do Gorzowa w tym czasie, to nie ma
problemu – mogę na tym samym bilecie. CYRK! :-D Hahaha, witamy na Malcie.
Manager powiedział mi, że ponoć transport na Malcie przejęła jakaś hiszpańska
spółka i wyczyniają nie wiadomo co. W przewodnikach jednak nie piszą takich
praktycznych rzeczy – chyba wydam PRZEWODNIK hihi :-P !
- kara za brak biletu wynosi tu 50 EURO (booooli). Kanarki
krążą, a jakże!
- bilety kupujesz u kierowcy przy wsiadaniu, nie musisz
kasować, nie ma kasowników,
- jeśli autobus jest pełen ludzi, to kierowca nawet nie
zatrzymuje się na przystanku
- kierowca może zatrzymać się i iść sobie puścić „LOTKA”
(taka maltańska loteria) i nie obchodzi go, że ktoś właśnie spieszy się do pracy
czy na spotkanie
[„MELA” = ZWIS
MALTAŃSKI – to określenie tutejszej mentalności i generalnie całej kultury
WSZYSTKIEGO – od podejścia do życia, codziennych spraw, transportu, budowy,
remontów, pracy, zasad, regulaminów, czasu… wszyscy na wszystko mają czas, co
masz zrobić dziś – zrób za tydzień, a jak nie – to za miesiąc; KEEP CALM,
- kiedy jechałam, „Pani” kierowca pisała jednocześnie SMS-a
i jadła lunch podczas jazdy,
- bywa, że kierowca pali papierosa w czasie jazdy (choć
palenie w przypadku pasażerów jest oczywiście zakazane),
- tak jak w Polsce – pierwszeństwo „siadania” mają kobiety w
ciąży, ludzie starsi i osoby niepełnosprawne
…
To w sumie najistotniejsze moje obserwacje.
Z Bugibba, gdzie mieszkam, miałam wziąć busa do stolicy
(Valetta), a z Valetty złapać kolejnego do Fgura do Sandry (mojej KOCHANEJ
Kuzynki – wszak ta sama zacna krew <3). Poszukałam przystanku.
Zapytałam jednak „lokalsów” (tutejszych mieszkańców), czym najlepiej i
najszybciej będzie dojechać – w sensie – którą linią. W hotelu radzono mi jechać
„dwunastką”. Na przystanku miła Pani mi doradziła, bym przeszła na drugą stronę
jezdni i pojechała jednak 41 lub 42. Uświadomiła mnie, że tym sposobem
zaoszczędzę jakieś 40 minut, bo „dwunastka” jedzie „na około”.
Spoko. Skoro przygoda, to przygoda. Czekam na 41… Jedzie.
Zapchana jak pociąg na Woodstock, albo i gorzej. Autobusista tylko nam
śmiesznie pomachał i nawet nie zatrzymał się. Kolejny bus do stolicy – owszem –
zatrzymał się, ale wysiadły z niego tylko dwie osoby, więc mogły wsiąść dwie.
Nie należałam jednak do szczęśliwców, którzy się wcisnęli z nosem przy szybie. Trzeci
bus – to samo. Skoro czekałam już bardzo długo, stwierdziłam, że wytrwam i w
końcu czymś dojadę. UDAŁO SIĘ. Kupiłam bilet w „41”, wypytałam o ten cały nowy
system przejazdu „ala PEKA” (zastanawiam się, czy sobie nie wykupić na jeden
miesiąc przejazdówki i objechać wyspę ekonomiczniej – np. w sierpniu) i zaczęłam
podziwiać wyspę z perspektywy "zgniecionego" pasażera.
Podróż za 2 EURO… czy było warto? To było genialne
przeżycie! Pewnie, że warto! Dla samej frajdy, wyprawy i TYCH WIDOKÓW! Jak tu
jest cudownie! Pięknie! Jestem zachwycona klimatem maltańskich uliczek,
zabudowań…
Bez problemu w stolicy znalazłam busa do Sandry i moja
przesiadka trwała jakieś 10 minut (może nawet mniej). Nie brałam niestety
lustrzanki, bo nie wiedziałam, jak moja podróż przebiegnie, ale cyknęłam jakieś
marne fotki telefonem. Przepraszam za jakość. Zresztą w autobusie (w tłoku) nie
było warunków do fotografowania.
Do Sandry dotarłam bez problemu. Z jej wskazówkami nawet
największy gamoń, by trafił – MÓWIŁAM WAM - KOCHANA RODOWA KREW.
Nagadałyśmy się, wypiłam pyszną mrożoną kawkę (Kuzynka mnie
rozpieszcza:-P) z lodami, wyjadłam jej nektarynki (które smakowały
nektarynkowo, a nie – jak papier) i poznałam jej chłopaka – szczęściara!
Sandra poczęstowała mnie lokalnym maltańskim pierożkiem z ciasta francuskiego z nadzieniem z groszku. PASTIZZI - nazwę zapamiętałam.
Droga powrotna była całkiem przyjemna.
Z przesiadką z
St.Jullian. Dotarłam cało i zdrowo w dobrym humorze do hotelu. Ludzie i
kierowcy są bardzo pomocni. Wystarczy zapytać lub poprosić, by uprzedzili cię
przed przystankiem, na którym chcesz wysiąść i po kłopocie. Nie ma problemu, by
(nie znając Malty – tak jak ja) dotrzeć dokładnie w miejsce, które chcesz
odwiedzić.
Wszystkie obawy i moje lęki okazały się nieuzasadnione.
Dzięki tej małej przeprawie nie boję się teraz ruszyć z miejsca. W sobotę chyba
podjadę na plaże piaszczyste - Golden Bay tylko zahaczę, bo jest zbyt tłoczną
destynacją, a pół dnia spędzę na (ponoć równie wspaniałej) plaży niedaleko
Złotej Zatoki (mniej popularnej i znanej turystom).
Nie liczy się sama odwaga, by coś zacząć. Liczy się siła i
wytrwałość, by poprowadzić sprawę do końca.
Wyluzuj = „wymaltuj”. MELA i do przodu.
Nie ważne, ile razy upadasz, ale to, czy masz siłę, by się
podnieść. MAM. Zrobiłam to.
I właśnie mija dwa i pół tygodnia pobytu na Malcie! Nie
wierzę! Leeeci.
A ja przywiozę niezapomniane przeżycia, wspomnienia,
znajomości, umiejętności, „grubą skórę”, pokłady nowych sił, słońce w sercu na
całą polską jesień i zimę oraz… jakieś drobiazgi dla bliskich.
<3
TO BE CONTINUED! YES!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz