36 dni do wylotu do Wrocławia.
Rejs do Comino i Gozo oraz do Blue Lagoon
wykupiony i tym samym zarezerwowany na jutro.
Wyjazd z hotelu o 10. Powrót
wieczorem, więc relacja pewnie znowu na blogu ukaże się w kilku częściach.
Wspaniale, że mam możliwości finansowe, by kupić sobie taką wycieczkę, która
będzie lepsza od wszystkich kurzących się na półce bubli. Co to za pamiątka, po
której w sercu i głowie nic nie pozostaje? Dla mnie pamiątką są obrazy, które
przywołuję w pamięci, zdjęcia, znajomości, doświadczenia, przygody i drobiazgi,
które stymulują wspomnienia – drobiazgi – kamyczki z plaży, muszelka, którą
znalazłam sama lub dostałam.
Wczoraj w pracy przeżyłam niezłą przygodę. Rano wszystko jak
zwykle przygotowałam sobie wcześniej, by o godzinie 10 spokojnie i bez stresu
zacząć serwować.
Koło 11 ruch jest spory, bo to czas na wszelkie kawy, herbaty,
lody…
Kiedy obsługiwałam z uśmiechem kolejkę, nagle zrobiło się ciemno jak w
horrorze. Niebo zasnuło się chmurami i słońce zniknęło tak nagle, że aż się
przestraszyłam.
Co się dzieje?
Zerwał się ogromny wiatr, który zwiał mi z lady
serwetki i cenniki. Zrobiłam szybką ewakuację i przyglądałam się tylko ludziom,
którzy zastanawiali się, czy wiać do pokojów. Groźnie zrobiło się wtedy, jak
usłyszeliśmy potężny grzmot gdzieś bardzo blisko (woda przyciąga pioruny).
Niektóre dzieciaki zaczęły płakać, więc rodzice zmuszeni byli opuścić moje
królestwo darmowych napojów przy basenie. Ja oczywiście zacierałam rączki, że
może wszyscy sobie pójdą i dadzą mi święty spokój. :-P
Obawiałam się jedynie
deszczu, bo jak na Malcie pada – to pada KONKRETNIE.
Zalewa całe miasta i
poruszanie się możliwe jest w zasadzie tylko… w wielkich kaloszach. Deszcze są
tutaj rzadkie, ale obfite niczym w tropikach opady zenitalne.
Tym razem
oszczędziły Bugibbę (nie wiem jak inne rejony), przepędziły mi nieco klienteli
tak, że mogłam sobie dwie godziny włączyć w pracy „Blondynkę na językach” Beaty
Pawlikowskiej, czyli praktyczny kurs mówienia i nauki języka angielskiego
(konkretnie – British English). Korzystam z jej serii kursów i jestem
zachwycona. Mam też język rosyjski, ale „dojrzewam” do niego. Serdecznie
polecam! Płytka, nagrania, tłumaczenia, książka, wymowa – pełna profeska. Jeśli
jesteście zainteresowani – pytajcie. Na płycie i w książce (w bardzo niskiej
według mnie cenie) znajdziecie instrukcję, jak uczyć się efektywnie z autorskiej
serii kursów pani Beaty, która jako podróżniczka zna wiele języków obcych.
(* wpis na blogu zawiera rekomendację Cropsona, nie zaś
lokowanie produktu :-P ).
Po pracy, którą skończyłam po 21, pełna energii gotowa byłam
jechać do Paceville na imprezę do klubów i przetańczyć całą noc. Wystroiłam się
konkretnie w ulubioną miętową sukienkę i biżuterię, po czym otapetowana poszłam
na umówione balety.
„Biforek” miał być w Molly Pubie. Zrobiłam sobie tam sama
pysznego drinka z „Peach i Melon Schnapsem” i wódką (zmodyfikowana Cropsonowa
wersja Sex on the beach). Nastrój imprezowy jednak w moim przypadku nie jest
uzależniony od ilości wypitego alkoholu, więc w sumie to tylko degustowałam, ***w
przeciwieństwie do niektórych.
Cała historia skończyła się tak, że „zwiedziłam” jedynie
okoliczne bary w Bugibbie, a zwłaszcza B-Bar (Bugibba Bar) z muzyką typowo
„czarne rytmy” rap/hip-hop. Jestem wściekła na Sylwię i nawet nie mam siły
opowiadać co i jak, ale jedno wiem na pewno – wszystkie wypady do Paceville
będę sobie organizować z Patrycją, Elą, Moniką i Jose.
Wróciłam do hotelu o 3 w
nocy. Pogadałam jeszcze z Magdą, z którą rozumiemy i dogadujemy się świetnie,
więc się jej wyżaliłam za wszystkie czasy. Nie ma jednak tego złego, co by na
dobre mi nie wyszło:
- zobaczyłam, że B-Bar - to fajne miejsce, ale nie odpowiada
mi zgraja klejących się do ciebie czarnoskórych ludzi (nic nie mam do innych
ras – podkreślam jednak, że to lokal, w którym 90 procent to Murzyni – nie mam
zamiaru stosować tu jakiś zasad poprawności politycznej, bo nie widzę nic
obelżywego w nazwaniu kogoś „Murzynem”). Obwieszeni łańcuchami rzucają się
wręcz na każdą kobietę, która tam zajrzy, wyginając się przy raperach typu
Akon. Toalety OK, bar niewielkich rozmiarów. Dwie rury do tańca dla chętnych… Nie
skusiłam się, w przeciwieństwie do niektórych, choć zawsze chciałam spróbować i
spróbuję, ale… nie w sukience!
Wracałam sama po małej kłótni z towarzyszką Sylwią, ale
spacer był cudowny. Urządziłam sobie sama „Malta by night”, czyli spacerek
nocą. Okolica jest bezpieczna, bez obaw. Żałowałam, że nie mogłam zrobić zdjęć
telefonem, bo miałam końcówkę baterii, a jednak zawsze warto być czujnym i mieć
możliwość dzwonienia na numery alarmowe. Uliczki rozświetlone otwartymi
lokalami i latarniami, place, skwerki… klimatycznie.
Magicznie.
Spacer w iście
moim stylu – samotny, pełen rozmyślań i zachwytu nad tym, że mogę tu być. Nikt
nie odbierze mi takich cudownych chwil w zgodzie z samą sobą.
*Normalnie, kiedy się z kimś pokłócę, to „gryzę się tym”.
Doskwiera mi uraza i czekam na jakąś okazję pogodzenia. Tym razem – absolutnie
nie będzie mi brakować niczego. Cenię sobie wspaniały kontakt z moją Madzią z
pokoju i to mi wystarczy. KROPKA.
Czasem lepiej odpuścić. Warto wiedzieć z kim „trzymać”, zaś starać
się unikać toksycznych znajomości. Tyle w tym temacie. Z pewnością wiecie, o
czym mówię.
[*Z ostatniej chwili: Sylwia dosiadła się do mnie jak gdyby
nigdy nic przy obiedzie. Gadamy normalnie. Widać – sprzeczka poszła w
niepamięć].
Dzisiejszy dzień wolny spędzam na regeneracji nóg, skóry
niestety zanieczyszczonej (pot, ciężka praca, niedobór snu…), włosów, paznokci.
Wieczorem pójdę się pomodlić, ale po południu chyba jeszcze zaliczę plażowanie,
bo opalenizna schodzi tu z prędkością światła niestety. Lubię brązowy kolorek,
więc chcę sobie poskwierczeć na słonku i korzystać z dwóch wolnych z rzędu dni.
Przygotuję się do jutrzejszej wyprawy i na spokojnie znajdę czas na
przyjemności oraz trochę papierkowo-organizacyjnej roboty.
Nuda? Ależ skąd. Zawsze coś się dzieje. Sprawa z kradzieżą –
w toku, ale kobietka raczej jest bez szans, bo wszystkim zależy na wyciszeniu
całej sprawy. Jak się czegoś dowiem – napiszę. Ponoć mój manager rezygnuje z
pracy w naszej sieci z końcem września. Cieszę się, że PO moim powrocie do
Polski. Nie chciałabym na koniec przeżywać stresu związanego ze zmianami i
rotacjami pracowników. Będzie dobrze. Mój Anioł Stróż czuwa i Bóg nie da mi
zginąć – ot taka myśl, która niedzielnie trzyma mnie przy życiu.
PS Dzięki swej „uprzejmości” zyskałam znajomość, dzięki której
nie muszę się martwić o transfer z hotelu na lotnisko w dniu powrotu. Pan
załatwi mi za „free”, jeśli moja agencja z Polski nawali. Ufff, ulga!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz