Założyłam bloga tylko z jednego powodu – chciałam
relacjonować mojej Rodzince, co u mnie słychać. Lepiej i łatwiej napisać jeden
post niżeli każdemu z osobna wysyłać lakoniczne wiadomości.
Bałam się, że nie
będę mogła „złapać” internetu i zaniedbam kontakty z bliskimi. Oczywiście nie
przypuszczałam, że ktoś poza najbliższymi zacznie czytać i zaglądać do mojej
małej „myślodsiewni”.
Dziś w czasie pracy standardowo wystawiłam kartkę, że ruszam
na przerwę i pobiegłam do San Anton do restauracji. Podczas lunchu serwowały
tam Magda wraz z Sylwią. Magda jest moją nauczycielką angielskiego, więc
zwróciła mi uwagę, że w poprzednim poście zrobiłam poważny błąd pisząc o
„living party” – chodziło oczywiście o imprezę pożegnalną – o „leaving party”.
Zwykle piszę posty „na kolanie” w recepcji w ciągu 10 minut
i ścigam się z czasem, aby nie przerwało mi połączenia z siecią, dlatego nie
przykładam większej wagi do błędów (choć wiem, że powinnam!). Moje wpisy są
często chaotyczne (wiem, wiem), pełne „wpadek” językowych – wstyd. Chociaż
bliżej mi do puryzmu językowego niż do nonszalancji, to ze względów czysto
technicznych muszę teraz pisać tak, jak piszę. (Obiecuję poprawę!)
Nie chcę się usprawiedliwiać. P
iszę o tym tylko dlatego, że
byłam w szoku, że Magda i Sylwia wchodzą na bloga i go czytają :-) . W
pozytywnym szoku. Bardzo się zżyłam z dziewuchami i muszą wiedzieć, że będę za
nimi tęsknić. Mam ogromną nadzieję, że odwiedzą mnie w moim małym Będargowie.
Chciałabym nie utracić z nimi kontaktu. Planuję też pewną przedwyjazdową
niespodziankę, ale zdradzę dopiero później – muszę przecież uważać, bo mój blog
staje się „podglądany” :-P Jak powiem, to nie będzie niespodzianki :-). Trzymajcie
kciuki, aby plan nie zawiódł.
***
Ostatni dzień w pracy. Nie mogę w to uwierzyć. Nie dociera
do mnie, że nie będę już podawać miliona lodów, drinków, nalewać piwa, zmieniać
beczek. O nieeee! Chyba nie wytrzymam i będę do końca pomagać za barem. W końcu
3 miesiące serwowania sprawiły, że praca stała się rutyną.
Pochwalę się – a co! Dostałam wypłatę. Jutro rano jadę do
banku do Valletty. Mario załatwi mi jakiś transport. Dziś zaś kończę o 18 i
„waruję” na Sylwię do 23:30. Razem lecimy poimprezować w lokalnych klubach.
Powoli muszę zacząć się pakować i już obawiam się, że nie zmieszczę się w
limicie bagażu. Mam tylko 10 kg podręcznego, 15 kg rejestrowego i małą torbę
podręczną (całe szczęście bez limitu wagi – upcham w niej najcięższe rzeczy).
Zobaczymy, co z tego wyniknie.
Do usłyszenia!
TO BE CONTINUED…
PS Największe napiwki w ostatnim dniu pracy :-P :-D Pora zaszaleć!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz