Dopadł mnie lekki kryzys fizyczny, ale pozytywne myślenie
nie opuszcza. Nie daję mu zwiać. Spałam 8 godzin. W moim przypadku to bardzo
dużo. Magda miała zmianę, kiedy kładłam się do łóżka. Powinna więc przyjść po
północy. Budzę się rano, zaczynam szykować do pracy, a tu… puste łóżko – Madzi
ani śladu!
Przestraszyłam się. Od razu milion koszmarnych myśli… Co się stało?!
Zaczęłam tworzyć jakieś tragiczne scenariusze, ponieważ wczoraj w robocie miałam
do czynienia z nowym napływem chamstwa i
prostactwa (przyjechali nowi goście hotelowi – wiek mniej więcej 17-18 lat –
cel wakacji: picie na umór). Stwierdziłam, że coś się mogło dziać w pubie (noc
– pijani goście awanturnicy, zaczepki, młoda ładna dziewczyna za barem…) – sami
się domyślacie…
Kiedy tak kombinowałam, co tu robić i do kogo dzwonić,
wchodzi Magda… Po pracy :-) .
Przegadałyśmy jak zwykle godzinę. Madzik został w robocie, a potem wszyscy się
wzajemnie odprowadzali do 6 rano. Integracja – TRWA. Bogu dzięki moja
współlokatorka ma dziś wolne, więc chociaż się wyśpi. Dzień wolny przeznaczy na
odsypianie.
Ja – wyszyłam do pracy. Ona – przyszła z pracy.
Ja idę nalewać
drinki. Ona – idzie spać.
Odwiedzi mnie może wieczorkiem – obiecałam jej kawę
mrożoną z lodami - no co, trzeba sobie dogadzać wzajemnie. Jesteśmy ZESPOŁEM.
Wyjechałam na praktyki w hotelu z wielu powodów, o których
już pisałam częściowo.
Nie wspominałam jednak, że chciałam zawsze poznać pracę
w hotelu „od kuchni”.
Co tak naprawdę się dzieje i jak wyglądają relację w takiej
pracy?
Zawsze interesowała mnie branża hotelarska. Myślę, że (szczególnie w
dzisiejszych czasach) maluje się przed nią świetlana przyszłość.
Jeśli chciałabym w przyszłości objąć jakieś kierownicze
środowisko w hotelu (co raczej wykluczam), to taka praktyka jaką teraz odbywam
jest prawdziwym skarbem. SERIO! Poznanie realiów hotelarstwa z perspektywy nic
nieznaczącego „drinonalewacza” otwiera oczy i pozwala zrozumieć mechanizmy
rządzące tym specyficznym „światkiem”. Kombinowanie, obchodzenie problemów
„dookoła” i sztuczki obsługi byłyby mi obce, gdybym na przykład wcześniej nie
pracowała w hotelu, a od razu zasiadła w fotelu kierownika czy coś w tym
rodzaju.
Znowu powinnam ugryźć się w język, bo blog ma status
PUBLICZNY, ale zdradzę, czego się dowiedziałam. Na hotel narzeka większość
przybyszów. Mówią, że „pobyt tu jest ich pierwszym i ostatnim”. Te słowa słyszę
kilka razy dziennie, więc już przywykłam. Nie jestem jakoś specjalnie związana
z misją promowania tej sieci, zatem – uśmiecham się tylko… BO CO MAM
POWIEDZIEĆ? „Szanowni klienci! Zawsze może być gorzej? Wcale nie jest tak
źle…?” No bez przesady :-) .
Może po zakończeniu praktyk sama Wam napiszę recenzję tego miejsca.
Ale to już
wiadomo – PO wszystkim. Póki co – obsługa to skarb tego miejsca. No co?!
Popatrzcie na mnie!:-D
Zastanówmy się - czysto hipotetycznie… Oczywiście pamiętając,
że mój blog ma status publiczny. Skoro ludzie narzekają, to czemu hotel pęka w
szwach? Przy kolacji dosiadł się do mnie kolega z recepcji. Przesympatyczny
(jak większość obsługi). Zaczęliśmy gawędzić.
Mój połamany angielski pozwolił
jednak dowiedzieć się kilku ciekawych rzeczy:
1) Kolega zamierza już jakoś w lutym przenieść się do hotelu na
Filipinach. Nie wytrzymuje tu już psychicznie skarg (absurdalnych narzekań)
gości i bałaganu. Poza tym, człowiek potrzebuje zmian, zwłaszcza w takiej
pracy.
3) Nie chce absolutnie pracować w
jakimś 5-gwiazdkowym hotelu, gdzie (jak to ładnie ujął) musiałby siedzieć
sztywno w spodniach „na kancik” poważnie „jak trusia”. Nasz hotel ma 3-gwiazki,
kolega stwierdził, że chce pracować w ****.
4) Latem – jak to latem – szczyt
sezonu, więc hotel jest przeludniony. Wiele grup zorganizowanych, wycieczek,
„kolonii”, rodzin z dziećmi… Skład gości
hotelowych - mocno zróżnicowany.
5) Zimą – od lat te same twarze. Co
myślicie o takim rozwiązaniu – znowu pomówmy HIPOTETYCZNIE. Opłacacie pokój na
2-3 miesiące. Może wyszłoby to drogo dla kogoś, kto nie wydaje mnóstwa
pieniędzy na… alkohol. Jednak, jeśli KTOŚ wykupi sobie (hipotetycznie) all
inclusive w tanim (stosunkowo) hotelu i nie płaci za:
-ogrzewanie i wodę,
- elektryczność (Internet ma też za darmo w recepcji, a tam
nikt nikomu nie zabrania siedzieć całą dobę; w sezonie co prawda zrywa się mi
tu co chwilkę, a często wcale nie ma, ale w zimie ponoć całkiem spoko śmiga),
- napoje i wyżywienie
ORAZ – co najistotniejsze – za ALKOHOL od godziny 10 do 23 – ile
zdoła w siebie "wlać" (a spotykam tu „pojemne osobistości”), to wychodzi piękny
interes (szczególnie, że TEN KTOŚ pozostaje anonimowy [w pewnym sensie], ma
pracę, która mu pozwala na takie życie i musiałby w swoim mieszkaniu wydawać na
codzienne picie tyle, ile kosztuje tu dłuższy pobyt hotelowy).
Mroczniejszą stroną jest to, że kolega musi(ałby)
[hipotetycznie :-)]
odprowadzać owego gościa codziennie do pokoju hotelowego, bo ten – biedaczyna –
nie pamięta nawet jak się nazywa, a co dopiero, na którym piętrze się
zatrzymał.
Tak to powoli Basia łapie, o co w tym wszystkim chodzi.
Biznes się kręci. Ja zaś staram się zagłębić nieco bardziej w arkadia hotelowej
rzeczywistości. Zgodnie z moim wścibskim dziennikarskim nochalem, wtykam go,
gdzie popadnie i staram się podpatrzeć to i owo.
Wczorajszy dzień był bardzo ciężki. Padłam z wycieńczenia.
Dziś od 10 powinnam otworzyć bar. POWINNAM. Ale nie ma kluczy, nie ma piwa, nie
ma Fanty, Sprite’a, nie mam środka do czyszczenia (nie mogę sobie go sama wziąć
wedle przepisów. Mam za to zepsutą kasę, laptopa… zakosiłam też jabłko ze
śniadania (nauczona wczorajszym doświadczeniem głodowym).
Oddychaj. Wyluzuj. Czym
tu się przejmować? Ja robię, co do mnie należy. Za resztę odpowiada mój
manager, który – mówiąc krótko – ostatnio „w kulki sobie leci”. Zwalę wszystko
na niego – każdy tu tak robi. Spychologia zawsze działa, a w moim przypadku
jest w pełni uzasadniona. Szefowa ma fiołka na punkcie czystości… powiem
jej w razie kontroli, że nie mam NIC do sprzątania, a błagałam 3 razy i mi nie dostarczono. NO I TYLE. KRÓTKA PIŁKA!
Cieszy mnie jedno – wcale nie jestem na straconej
pozycji, mimo bycia tu jedynie praktykantką. Zauważyłam, że to IM ZALEŻY, bym tu pracowała. Mają za mało ludzi do roboty, za mało
praktykantów. Harujemy jak woły „za nic” praktycznie, więc zamiast nas
wywalać stąd, pewnie będą błagali, byśmy zostali. SERIO SERIO! Tak to po dwóch
tygodniach zaczynam widzieć.
Niestety rozpoczyna się okres wyzysku, ale NIE DLA MNIE. Nie
poddam się temu. Kiedyś podkuliłabym ogonek i odpowiadała „za całe zło tego
świata”. Dziś jestem SILNA. Nic mnie nie złamie. Jak to moja ciocia stwierdziła
pięknie – „to nie ja mam się bać, a MNIE mają się bać”.
COŚ W TYM JEST…
DYSTANS. ODDECH. DRUGI ODDECH. LUZIK.
PAMIĘTAJ, PO CO TU JESTEŚ.
PAMIĘTAJ, ŻE ONI MAJĄ INTERES, BYŚ TU ROBIŁA ZA KILKU
PRACOWNIKÓW.
PAMIĘTAJ, ŻE ZALEŻY IM, BY CIĘ TU ZATRZYMAĆ.
*Na marginesie: Wymyślili ostatnio, że muszę pisać co
tydzień jakieś durne raporty o tym, co myślę na temat praktyk, jakie mam
problemy i żale. HAHAHA! Śmiać mi się chce. Niby czemu po pracy mam coś takiego
pisać! Pewnie, że nie piszę! A jak zażądają, to powiem, że nie
wiedziałam, bo nikt nie powiedział mi, jak to ma wyglądać (taki świstek :-P).
Moje wścibstwo nie zna granic (mówiłam Wam), więc
dowiedziałam się, skąd ten durnowaty pomysł o „raportowaniu”. Wyobraźcie sobie,
że było tu dwóch praktykantów z Holandii na moim stanowisku. Po tygodniu (czy
dwóch – nie pamiętam), spakowali manatki i bez słowa wrócili do domku. Ciekawe
czemu…? Przestraszyli się karaluchów? A może komarów :-P ?
Przepraszam, ale z wiekiem obserwuję u siebie wzrost
sarkazmu tak wielki, że zaczynam się bać, co to będzie w przyszłości… No cóż.
Nobody's perfect.
Sarkazm pozwala mi na dwie rzeczy:
1. NIE ZWARIOWAĆ
2. ODNALEŹĆ INTELIGENTNĄ NITKĘ POROZUMIENIA Z LUDŹMI, KTÓRZY
MYŚLĄ PODOBNIE DO MNIE i KTÓRYMI PRAGNĘ SIĘ OTACZAĆ (to pewnie także Wy, skoro,
czytacie moje myśli).
Tajników hotelowych - ciąg dalszy – mam nadzieję, że już
wkrótce. Może to nie są jakieś porażające informacje, ale dla mnie – laika –
całkiem ciekawa sprawa. Pewnie dalej będę wtykać nochala we wszystko, co się
da. Tyle mojego… powiedzmy, że to część wynagrodzenia za ciężką pracę.
Dobra robota, szeregowy CROPSON.
LET’S GO TO WORK [znaczy się: lets goł t(s)u łeeer(k)].
***Dopisek po pracy: dziś spokojnie - znacznie spokojniej, ale
tylko jeśli chodzi o „ruch”. Kasa nadal zepsuta, więc muszę pisać wszystko, co
sprzedam na kartce, którą wyżebrałam w recepcji. Latam po hotelu, by rozmieniać
pieniądze, bo nie mam czym wydawać reszty – to tutaj standard! Czekam na
dostawę piwa cały dzień i świecę oczami przed gośćmi, że nie mam – bo nie
dowieźli. Maltańczyk zakosił mi kubeł do lodu i muszę po każdą kosteczkę sięgać
do zamrażary – oczywiście walczyłam jak lwica i manager miał mi przynieść drugi
kubełek, ale nie przyniósł (tak jak zresztą obiecanego środka do czyszczenia,
ścierki i innych niezbędnych rzeczy, których sama „se” przynieść nie mogę wedle
durnego regulaminu).
Dziś rano wyżyto się na mnie po raz kolejny. Zaczynam pracę
o 9:30. Mam otworzyć bar o 10. Jak zwykle nie ma nigdzie kluczy. Nie ma też
managera z tymi kluczami ani kontaktu z nim. Spoko. Mi się nie spieszy.
Poczekam. Nie moja wina – robiłam (jak zwykle), co do mnie należało i co
mogłam.
Kiedy już „przyszły” klucze, znowu czekałam na managera, by przeliczył kasę i
takie tam formalne sprawy finansowe, których się nie tykam – od razu na wstępie
praktyk powiedziałam, że nie chce mieć z
tym nic wspólnego. Nie mam zamiaru brać na siebie tak wielkiej
odpowiedzialności. Manager zgodził się z tym – DO CZASU. Dziś, gdy czekałam na
niego, by dopełnił zobowiązania, przybiegł z pretensjami, że jest 11, a bar
zamknięty i goście się skarżą jego szefowi. Oczywiście wiedział, że to jego
wina, ale postanowił zręcznie zwalić wszystko na mnie. Nie dałam się, jak sobie
uroczyście przysięgłam i wyjaśniłam spokojnie swoje racje. Niestety na koniec
usłyszałam, że od teraz muszę zajmować się też kasą i że to jest częścią
praktyk (nie tylko serwowanie). Zaczyna
mi się to wszystko nie podobać.
Powiem szczerze – w środę idziemy z Madzią podpisać te umowy
i w końcu upomnimy się o wynagrodzenie. Ja do tego czasu postudiuję
przebukowanie biletu, bo myślę o tym, czy by nie wrócić sobie na początku
września. Szkoda mi tu dwóch tygodni, które mogłabym przeznaczyć na ważniejsze
sprawy w Polsce. Jednak wszystko zależy od kosztów, bo ponoć musiałabym
zapłacić różnicę w cenie biletu i dodatkowo opłatę za przebukowanie (czyli
zmianę rezerwacji), co w szczycie sezonu pewnie nie jest tanie. Zobaczymy.
Jeśli będzie z tym zbyt duże zamieszanie – jakoś tam wytrzymam.
Totalnie wyluzowałam. Nie mam zamiaru się przejmować i
przyznaję – ZWISAJĄ MI TE PRETENSJE. Nie są uzasadnione, więc czym się
przejmować?
Less stress, live slow, sail more <3
Do września – tak czy inaczej – zwiedzę Maltę dokładnie tak,
jak tego chcę.
TO BE CONTINUED…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz