41. dzień - sobota, wesoła sobota - nie myśl o problemach, nie myśl o kłopotach



No to zaczęło się… BUM! Szczyt sezonu. Hotel pęka w szwach. Na kolacji nie było miejsc siedzących. Muszą otworzyć dwie restauracje, bo mamy około tysiąca gości. Teraz dopiero zaczyna się sajgon, jakiego moje oczy dotąd nie widziały, a uszy nie słyszały. 
Tu nie lubię pracować... Ja mieszkam w Santa Maria, ale główna recepcja jest w San Anton. Tu jest najgorszy dla mnie bar przy basenie. Wszystko się psuje, tłok... nawałnica ludzi. Modlę się o dobry grafik w następnym tygodniu.


Co oznacza szczyt sezonu w praktyce:

* Nie ma czasu na pierdoły – są rzeczy ważne i ważniejsze. Nie ma co się oszukiwać – jestem tylko małą mróweczką w tym całym potężnym mrowisku. Moje zadanie wygląda dość… marnie i żałośnie. Mam zaserwować tylko picie czy sprzedać lody. Szefostwo pewnie skupi się na niekończących się skargach gości, awariach, braku kasy, dostawach, pokojach… Nie mogę zatem liczyć na żadną pomoc, bo wszyscy są zajęci. Trzeba liczyć się z tym, by wszystko robić mniej dokładnie, mniej przejmować się humorami klientów, którzy na kimś muszą odreagować i wyluzować. Kiedy ma się przed sobą kolejkę spragnionych i spoconych ludzi, która ciągnie się niczym Mur Chiński – ciśnienie rośnie i stres daje się we znaki. Ręce zaczynają się trząść, bo skupiam się, aby jak najszybciej obsłużyć spragnionych. Teraz czeka mnie praca nad sobą. Potrzebuję więcej dystansu.
Basia – powtarzaj sobie – masz tylko podać komuś drinka, nie masz zbawiać świata. Czy ktoś dostanie go za minutę czy za trzy – nie ma aż takiej różnicy. Luzik. 

Najważniejsze to:
- śmiać się z pomyłek (o które w upale i zmęczeniu nie trudno), 
- uśmiechać do gości, 
- szybko i bez emocji serwować burakom. Robić swoje.

*Szczyt sezonu = szczyt maksymalnego wysiłku pracowników. WSZYSTKICH. Nas w barze, kucharzy, recepcjonistów, sprzątaczy, naprawiaczy… wszystkich.

Oj, będzie się działo. Już się dzieje.
To dopiero początek. 


Z jednej strony – jestem przerażona.
Z drugiej – trochę się cieszę, bo wtedy nie ma czasu na tęsknotę, która wczoraj sięgała szczytu.
Ze zmęczenia będę padać wieczorami. Marzenia zaś ograniczą się do prysznica.

Czas w pracy - nie ukrywam - leci znacznie szybciej, kiedy klienci okupują bar.

Pewnie i moje posty będą znacznie krótsze.
Ale... za to wyprawy w dni wolne od pracy staną się wyczekiwane i obfotografowane jak trzeba.

Dziś poznam nowy grafik na caaaały tydzień.
Stawiam czoła wyzwaniu - Cropson nie da za wygraną.
Za dużo przeżyłam, by się poddać nie ma opcji.

:-)  Dziś pracuję w BTH (15 minut na pieszo od mojego hotelu). Oto i wejście...

PS W drodze do pracy odkryłam piękny Kościół. Jednak - kiedy tam nie zajrzę - zamknięty na cztery spusty. Nikt nic nie wie. Informacji brak... 







Fajnie, że jest kapliczka zasłonięta kotarką, gdzie można wejść i się pomodlić (z wystawionym Najświętszym Sakramentem). Dziś w drodze do roboty skorzystam. Pomodlę się o zdrowie dla siebie i rodzinki oraz... łaskawy grafik :-P

TO BE CONTINUED...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz