To będzie najkrótszy
wpis pod słońcem. Wbrew mojej naturze.
Powód? Prosty.
Pracuję dziś od godziny 8 rano, skończyłam o 21:05.
To mój zepsuty komputer - tzn. zepsuta kasa - komputer na chodzie, ale system nie. |
Nie czuję żadnej części swojego ciała. Jakbym unosiła się nad
podłogą.
Siadłam przez cały dzień na tyłku może na 2,5 minuty.
Na nogach popękały mi naczynka
– wygląda to okropnie. Niczym nogi owładnięte żylakami.
FUJ. Swędzi jak
cholera.
Zaczęłam o 8, ponieważ mój poprzednik z wczoraj zostawił w
miejscu pracy taki (za przeproszeniem) SYF, że sprzątałam godzinę.
Kolejną
godzinę błagałam na kolanach wszystkich, by pomogli mi przytachać piwo i beczki
z napojami gazowanymi. Kiedy zaś udało mi się po 45 minutach "siłą szefostwa"
zaciągnąć kogoś do roboty, to okazało się, że żadne napoje gazowane nie
działają – tzn. maszyna nie działa.
Wezwaliśmy fachowców. Jeden przyjechał. Postukał, popukał.
Naprawi MOŻE jutro.
Cały dzień musiałam słuchać narzekań klientów, że nie
napiją się dziś za darmo coli, fanty, sprite’a, ani wody gazowanej.
Jedna
brytyjska rodzinka (pokaźnych rozmiarów – w każdym sensie) wpadła w histerię,
że nie ma coli. Po prostu mało mi się nie rozpłakali. (Dodam tylko, że potrafią
podchodzić do mnie w ciągu kilku godzin dziesiątki razy i zapijać się tym
świństwem na umór). W duchu wrednie się śmiałam, że dzisiejsza awaria wyjdzie
im na zdrowie.
Do wyboru zostały więc woda, soczki, wino, piwo i alkohole.
Zyskałam miano wręcz „czarownicy”, bowiem przed moją zmianą
wszystko się psuje.
Mój manager śmieje się, że faktycznie zawsze pada na mnie. Zgadzam się.
Próbowałam znaleźć jakąś zaletę dzisiejszej awarii...
Pomyślałam
najpierw – fajnie! Nie ma napojów gazowanych – mniej roboty!
GUZIK!
Maszyna do
soków działa w ten sposób, że trzeba nacisnąć z całych sił lekko popsute guziki
(jeden malutki kubeczek soczku to cztery naciśnięcia). Proszę sobie wyobrazić,
że soki szły dzisiaj jak woda. Bardzo ciężko zmienia się pojemniki z
koncentratami tych soków, więc nie czuję rąk.
Od naciskania guzików, moje
kciuki są tak spuchnięte, jakby mnie pożądliły jakieś osy.
Dzisiejszy dzień to
był horror. Naprawdę horror w czystym wydaniu.
Wszystko się psuło.
Wszystko pod
górkę.
Mało tego – miałam takie kolejki, że nie mogłam nic zjeść od śniadania
do godziny 17.
Przez pół minuty nikt nie podchodził, więc nabazgrałam kartkę: „ZARAZ
WRACAM”.
Miałam wszystko w nosie, bo konałam z głodu. Wystawiłam kartkę i
poszłam normalnie jak człowiek zjeść. Należy mi się przerwa! Przecież to chore!
Pomyślałam, niech sobie stoją i czekają, niech się wali i pali, a ja na
spokojnie idę usiąść i zjeść!
Goście wściekali się i komentowali brak napojów, ale najgorsze
było to, że awanturowali się z innego powodu. Wczoraj pracował w Santa Marii
Jose (czytaj: Hoze), nowy pracownik.
Nic nie czai, bo słabo mówi po angielsku. Wydawał
gościom piwo z friko, mimo że nie wykupili „all inclusive”. Dzisiaj się
wykłócali, że muszą płacić, a wczoraj nie musieli. Jak to? Tłumaczyłam, że nowy
pracownik nie wiedział i się pomylił, ale oczywiście nie docierało.
Miałam
dosyć – nie dyskutowałam. Byłam twarda i nieugięta. Miałam rację, więc płacili.
Zgłosiłam managerowi, że musi wytłumaczyć Jose’mu, że nie
może dawać za darmo gościom piwa, bo chyba nie rozumie „systemu”.
Manager śmiał
się tylko, bo wie, że Jose nie ogarnia jeszcze.
Trudno, co się naużerałam dziś, to
mój problem.
Coś pozytywnego?
Zastanówmy się… Dostałam nowy uniform. Dwie koszulki polo. Mam
się cieszyć? Nic z tego. Gorąco w tym jak w futrze. Pocę się jak dzika mysz.
Najmniejszy rozmiar jaki mieli to „S” (small). Tonę w tej polówce. Mi potrzebna
jakaś XS-ka, a w przypadku tego "szycia" nawet XXS-ka… Makabra.
Szukajmy dalej czegoś pozytywnego… może znajdziemy?
1.Dostałam napiwek – malutki, ale każdy cieszy.
2.Przeżyłam 47. dzień na Malcie i nie zanosi się na kryzys.
3.Jutro mam wolne.
4. Czas leci, nie mam chwili, by tęsknić, bo padam ze zmęczenia
jak „betka”.
5.Kocham życie. Kocham kontakt z ludźmi. Kocham te miłe
chwile, kiedy klienci mnie chwalą. Lubię, kiedy klienci mnie doceniają i
odwzajemniają uśmiech.
6.Padam, ale mam satysfakcję, że dzielnie daję sobie radę.
TO BE CONTINUED…
PS Nie jestem przesądna - ani trochę! :-) Ale dzisiaj zamieńcie w dacie trójkę z jedynką i mamy odpowiedź :-P
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz