Pierwszy dzień piątego tygodnia na Malcie. Moje praktyki
trwają miesiąc i z każdym dniem wszystko idzie mi szybciej. Nie jest jednak z
każdym dniem coraz bardziej różowo, bo oczywiście wymagania rosną. Zauważyłam
(co jest rzeczą oczywistą), że jeśli „szefostwo” uzna, że może sobie na wiele
pozwolić, to oczekiwania stale zwiększa.
Odnaleźć wewnętrzny spokój. Zachwycić się pięknem i nie przejmować. MELA! |
Liczba godzin spędzonych w pracy wydłuża się systematycznie.
Dochodzą komendy, które „delikatnie sugerują”: „sama SE
zadbaj o zaopatrzenie”.
ANI MI SIĘ ŚNI.
To, co mogę unieść – noszę. Worki z lodem,
kartony z alkoholem, kartony mleka i inne rzeczy, które nie są cięższe ode mnie
– wszystko dźwigam bez gadania. Nawet po 10-15 kg. Ale beczki z piwem i winem –
nie daję rady. Próbowałam. Mało kręgosłup mi nie pękł! Aż się przestraszyłam.
Nie mam zamiaru ryzykować zdrowia tylko dlatego, że facetom nie chce się
wykonać ich obowiązków. Jestem do bólu sumienna, przed czasem przychodzę do pracy by wszystko
perfekcyjnie przygotować.
Prosiłam kilka razy managera. Mam czyste sumienie.
Nie mogę serwować coli, kiedy jej NIE MAM. Napisałam więc na kartce numer
telefonu do managera i wiadomość: „Bar przy basenie w Santa Maria potrzebuje
pilnie piwa i coli.” Poprosiłam recepcjonistkę, by zadzwoniła pod ten numer i
przekazała pilną informację. Powiedziałam, że nie mogę opuszczać stanowiska
pracy. Z każdym dniem robię się coraz bardziej cwana. Właśnie o to chodzi.
Smutne to, ale kto kombinuje – ten żyje. Chodzi tu bardziej nie tyle o
krętactwo, co spryt. Życiowy spryt! Tego mi całe życie brakowało.
Te praktyki pomagają mi zatem nie tylko szkolić języki obce,
radzić sobie z problemami i „układać w głowie” priorytety, ale to też taka…
prawdziwa szkoła życia. Niebawem kończę studia… lepiej późno (na taką szkołę),
niż wcale.
Denerwuje mnie najbardziej sytuacja, kiedy to „doświadczeni
starsi koledzy” udzielają mi swoich złotych rad i pouczają na każdym kroku, że
nie zrobiłam tego i tego, że nie sprzątnęłam należycie po swej zmianie (np. że
nie zmyłam podłogi, kiedy manager zakazał mi tego robić ze względów
bezpieczeństwa – mieliśmy małą powódź i powiedział, że rano sam zmyje podłogę,
choć BASIA NALEGAŁA, ŻE TO ZROBI). Każą mi robić coś inaczej (oczywiście
każdy osobna ma inną technikę, patent i
mnie „tresuje”), każdy nalewa inaczej, serwuje inaczej, myśli i robi wszystko
inaczej. Wpasować się w „oczekiwania” jest trudniej niż poradzić sobie z
namolnym klientem. Mogę się postawić (i to robię w granicach rozsądku), ale z
drugiej strony wygodniej i praktyczniej działać mi z pozycji „potulnej” i
udawać „głupiutką blondi” – dzięki temu mogę rozłożyć bezradnie rączki i czasem
wykpić się od problemu. To niestety jedyna dobra metoda, by przetrwać tu
jeszcze sześćdziesiąt kilka dni pracy „w zespole”, którą „kocham” (o czym już
pisałam). Kiedy jestem sama na zmianie w Santa Maria cały dzień, życie jest
piękniejsze. Nikt mi nie patrzy na ręce, wszystko mam idealnie podszykowane, o
wszystko sama potrafię tam zadbać, nie muszę użerać się i słuchać „aforyzmów”,
jaka to POWINNAM BYĆ od kogoś, kto jest leniem i sam nie sprząta. Po prostu do
szału mnie doprowadza ktoś, kto wymaga ode mnie perfekcji a sam jest daleki od
ideału! Tu sprawdza się genialna myśl Beaty Pawlikowskiej. Genialna dlatego, że
nie dociera do nas w pierwszej chwili i obnaża nasze największe wady. Wytykamy
ludziom dokładnie te wady, które sami posiadamy i które nas drażnią
najbardziej. TO JEST PRAWDA!
Kiedy ktoś mi mówi, że moje stanowisko pracy nie jest
idealnie sprzątnięte (i nie jest to mój szef, a „koleś” z pracy, to szczerze
mogę parsknąć śmiechem. Szczególnie, kiedy mówi to osoba, na której stanowisku
pracy wszystko się klei od brudu i nic nie jest wyczyszczone (nie mówiąc o
napełnieniu ekspresu).
LITOŚCI!
Czym tu się przejmować? Głupotą? Nie ma sensu. Walka z
wiatrakami. Robić swoje i dalej do przodu. W końcu… tyle już wytrwałam!
_________________________
Dużo czytam na temat Gozo i Comino, bo zamierzam się tam
wybrać w najbliższym czasie. Najmniejsza wyspa w maltańskim archipelagu –
Comino – kusi mnie najbardziej. Leży w szerokiej na 6 kilometrów cieśninie (II
Fliegu), między Maltą a Gozo. Co ciekawe, Comino pozbawione jest praktycznie roślinności.
Gozo tworzą dla odmiany soczyście zielone łąki, pola oraz winnice porozdzielane
kamiennymi murkami. Ponoć najpiękniejsza piaszczysta zatoka, którą (wedle
przewodnika) MUSZĘ odwiedzić, to Ramla Bay.
Jestem nieco „rozdarta”, czy wykupić rejs na Comino, czy
sama płynąć promem. Muszę zasięgnąć więcej porad. Wiem tylko jedno – nigdy w
życiu nie wybiorę się tam w weekend. SAMOBÓSTWO. Tłok, ścisk, zero
przyjemności. Mam wolny czwartek i niedzielę. Być może „zaatakuję” Blue Lagoon
w czwartek…?
Dalszymi planami podzielę się pewnie niebawem, a tymczasem
obiecana kolejna porcja wrażeń ze stolicy, którą zwiedzałam 10. lipca. Był
Dzień Policji, szał zakupowy, teraz pora na łyk historii (co by nie zanudzić
jednak i nie przesadzić).
Potężne fortyfikacje i mnóstwo świątyń, kapliczek,
kościołów, rzeźb świętych to skarby Valletty. Stolica Malty, jako Światowe
Dziedzictwo UNESCO i zarazem Europejska Stolica Kultury w roku 2018, zachwyciła
mnie jednak przede wszystkim atmosferą „pięknego zapomnienia”. Spacerując,
można totalnie odpłynąć i choć na chwilę oderwać się od trosk. Od tak po prostu
oddać się wyłącznie podziwianiu czystego piękna „z duszą”.
Wszędzie unosi się
bowiem magia historii. W każdym zakątku czuć tajemnicę, która czeka, by
przybysz sam ją odkrył. Na spokojnie. Bez pośpiechu.
Wielki Port – największy w basenie Morza Śródziemnego. Z
punktu widokowego nad nim w Valletcie roztacza się widok na ufortyfikowane
centrum miasta Senglea. Dopływając do Valletty można zobaczyć Sacra Infermeria
– szpital kawalerów maltańskich, Siege Bell – czyli wieżę z 10-tonowym Dzwonem
Oblężenia i moje ukochane Upper Barrakka Gardens.
Malta - jako zabytkowy raj - sporo zawdzięcza środkom unijnym, które faktycznie sporo pomagają w ochronie historycznych skarbów. |
Wejście do wspomnianego Saluting Battery |
Właśnie z Upper Barrakka Garden podziwiałam
imponującą panoramę Wielkiego portu i Three Cities.
Skąd nazwa Three Cities?
Kiedy pojawiają się w głowie pytania w czasie zwiedzania, warto je zanotować i
sprawdzić później to i owo. Polecam, bo to, co sami sprawdzamy, pozostaje w
pamięci. Mieszkańcy Malty używają nazwy Three Cities na określenie trzech miast
zbudowanych przez joannitów na dwóch półwyspach. Nie będę zanudzać datami i
nazwami, kto ciekawy – chętnie odpowiem na pytania.
Na deser, czyli kolejną wyprawę do Valletty, musiałam
zostawić sobie zwiedzanie Konkatedry św. Jana Chrzciciela, która powstawała w
latach 1573-1577. Barokowe bogactwo niestety było przepełnione zwiedzającymi,
kolejka mnie przeraziła i postanowiłam wykupić bilet za 6 EURO następnym razem.
Muszę to zobaczyć, bo na zdjęciach – wnętrze poraża. Choć nie lubię barokowego
przepychu, to pragnę przyjrzeć się obrazom Caravaggia. Zdawałam historię sztuki
na maturze i malarski kunszt operowania światłem tego artysty mnie zadziwia.
Obiecuję
jakieś fotki z tej świątyni i muzeum, oczywiście bez użycia lampy błyskowej
(zabronione!). Zapewne dowiem się wielu ciekawych rzeczy z audioprzewodnika
wliczonego w cenę biletu wstępu. Liczę, że może będzie tam można nabyć
różaniec.
Moją uwagę zwróciła piękna budowla Biblioteki Narodowej.
Podczas pochodu z okazji Dnia Policji, idąc główną ulicą,
minęłam Muzeum Archeologii i Sąd.
Przy reprezentacyjnym budynku sądu jest
free-wifi, skąd zamieściłam post na Facebooku, że „załapałam się” na obchody
święta policjantów.
Polecam przespacerować się po placach: St.John’s Square,
Republic Square,St. George’s Square i odwiedzić (moim przykładem) Independence
Square. Wszystkie mają swój urok i są
dobrym miejscem, by złapać oddech podczas zwiedzania.
Co polecam zobaczyć? Subiektywny ranking Cropsona:
3. Urokliwy Kościółek – Church of Our Lady of
Victory i po drugiej stronie Kościół św. Katarzyny.
Przy Kościółku Św. Katarzyny |
A tu już wnętrze Our Lady of Victory Church |
Dla głodnych historii, ciekawa sprawa obrazów we wnętrzu |
Księga pamiątkowa gości! Jakże mogłoby tam zabraknąć mojego wpisu dla potomności :-D |
tadaaaaaaam :-) |
Takie wykorzystanie techniki... TO LUBIĘ! Interaktywne tablice informacyjne :-) |
Msze... a w niedzielę :-( ? W niedzielę mam wolne!!! |
2. Katedra Św. Pawła – miałam szczęście i
dano mi 5 minut na zachwyt pięknym wnętrzem, bowiem później miały rozpocząć się
jakieś „nagrania” (nie wiem czego) i turystów nie wpuszczano. Zdjęć zakazano,
zatem włączyłam kamerkę, która po prostu bezwiednie dyndała mi na szyi –
próbowałam uchwycić cokolwiek i udokumentować, by móc się podzielić. Zatem – za
jakość przepraszam.
1. Kiedy już kończyłam spacer po stolicy, dopiero wtedy postanowiłam odwiedzić Upper Barrakka Garden. Instynktownie czułam, że to będzie coś wyjątkowego. Kobieca intuicja mnie nie zawiodła. Najpiękniejsze miejsce, które pozostanie w mej pamięci do końca życia. Tak jak plaża Mustique z rejsu na Karaibach, tak Upper Barrakka Garden zawsze będę potrafiła odtworzyć oczyma mojej wyobraźni i wspomnień. Najchętniej przychodziłabym tu codziennie. Gdybym była lekarzem, zapisywałabym swoim pacjentom na poprawę samopoczucia i odstresowanie wizytę w tym rajskim zakątku.
Zdjęcia mówią same za siebie… sami popatrzcie.
Przy wejściu - biżuteria z naturalnych roślin - ręcznie wykonana - cudo! |
Roślinność, cudowna fontanna, spokój, błogość i… ten niesamowity widok!
Dalsza część - w kolejnym wpisie :-)
TO BE CONTINUED...
PS Ja dziś plażuję. O 17 do pracy - do godziny 1.
Pozdrówka pełne słońca!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz