Czy należy przestrzegać pilnie wszystkich reguł? Życie
nauczyło mnie, że nie można „ślepo” kierować się sztywnymi regułami.
Niektórzy
twierdzą, że „przepisy” są ustalane po to, by je respektować bez względu na
wszystko, ponieważ stoją na straży porządku. Kiedyś też tak myślałam. Dzisiaj
jednak wiem, że prócz reguł, potrzebny jest jeszcze zdrowy rozsądek i logika.
Kto ustala zasady? Ludzie. Co to oznacza? Że nie są one
pozbawione wad i często czas weryfikuje ich przydatność. Inną kwestią jest też
umiejętność ludzka „obchodzenia” reguł.
Prosty przykład hotelowy: do serwowania piwa mam używać
jedynie jednego rozmiaru plastikowego kubka 250 ml. Gość z all inlusive może
wziąć teoretycznie dwa kubki (dla siebie – „na osobę”).
Za piwo w takim kubku
gość bez all inclusive płaci 1,50 EURO. Jest jeszcze rozmiar półlitrowy
plastikowego kufla (tzw. „pint” – czytaj „pajnt”), za który każdy osobnik płaci
3 EURO.
Jeśli gość z all inclusive zażyczy sobie dwa piwa – nie ma
problemu. Serwuję dwa małe piwka w kubkach 250 ml. Jeśli zaś powie, że chce
jedno piwo w „pajncie” (czyli w kuflu 0,5 l), to nie mogę mu dać, bo musi wtedy
(jak każdy) zapłacić 3 EURO.
ŻAŁOSNE?
To nie wszystko.
Wiecie zatem, co robią goście? Zamawiają dwa piwa, proszą o
kufel plastikowy z lodem 0,5 l (który mam obowiązek im dać!!!) i przy mnie przy
barze przelewają dwa małe piwa do kufla, po czym wyrzucają do śmieci dwa
plastikowe kubeczki, które w pocie czoła noszę z magazynu jak wielbłąd. Patrzą
przy tym na mnie jak na idiotkę, choć tłumaczę im, że sama nie rozumiem tej
głupiej zasady i prosiliśmy managera, by to zmienił.
Po tylu tygodniach zmagań – mam w nosie ten cały hotelowy
bajzel. Używam rozumu i jak gość chce piwo w jednym kuflu (które i tak sam
sobie przelewa), to zamiast marnować kubki – nalewam mu tak, jak sobie życzy.
Mówię przy tym, że normalnie nie mogę tego robić ze względu
na managera, ale jakby ktoś pytał, to gość zapłacił za ten „rozmiar” piwa.
- Dostaję dwa razy większe napiwki (albo i trzy razy).
- Każdy tak robi z barmanów (z wyjątkiem jednego kolesia – nie ważne).
- Nie marnuję bez sensu kubków.
- Ludzie lubią mój serwis i nie kłamią, że "beznadziejnie podaję" i takie tam brednie, które wymyślają, gdy są wściekli.
Zasady zasadami, ale czasem ustalają je ludzie, którzy nie
mają pojęcia o ich zastosowaniu.
Praktyka to coś cenniejszego niż
teoretyzowanie.
Nie wspomnę już o tym, że często za wyznaczaniem reguł stoją
osoby, które (ujmę to delikatnie wedle powiedzonka mojej koleżanki) „mają tic
taca zamiast mózgu”.
Nigdzie indziej nie nauczyłam się tak samodzielności jak tu –
na Malcie.
Nigdy wcześniej nie byłam tak pewna swoich wyborów i tego, że
decyzje podejmowane zgodnie z moim sumieniem i rozumem są najlepsze oraz że nie
należy się z nich wycofywać.
Jeśli jestem
pewna swoich racji, należy bronić ich do końca jak lew!
To zawsze się opłaca.
Zawsze.
***Z hotelowych wieści:
*Tylko do końca tygodnia otwarta jest
restauracja w Santa Marii. To oznacza (być może) krótsze zmiany w pracy, albo
zmianę grafiku – zobaczymy.
*Wczoraj dostałam ponad 10 EURO napiwku. Niektórzy goście są
przemili i doceniają pracę – na koniec pobytu nie szczędzą miłych słów i… kasy.
*Szczęście w nieszczęściu – te 10 EURO będzie jak znalazł na
dzisiejszą wizytę u lekarza. Załatwiłam plecy na amen. Nie mogę chodzić, bo
mnie boli jak jasna cholera. Nie mogę się schylać i dźwigać. Nie mogę nawet
skarpetki założyć! Sprawa jest poważna. Podejrzewam jakieś zapalenie po prawej
stronie „obręczy miedniczej” blisko kręgosłupa. Pamiętam, że chciałam coś
podnieść ciężkiego, ale nic mi „nie przeskoczyło”, tylko z dnia na dzień boli
coraz bardziej od noszenia codziennie wielu ciężkich rzeczy. Wczoraj niestety
było już tragicznie.
Dziś nie jest dobrze mimo różnych zastosowanych sposobów...
Manager ma mi przynieść specjalną
maść do smarowania mięśni (pewnie zapomni…). Poprosiłam, że skończę dziś pracę o 17
i chyba pójdę do lekarza. Biję się z myślami, bo:
1) Lekarz skasuje 10 EURO i powie, że nie mogę dźwigać i mam
odpocząć oraz przepisze pewnie maść za 20 EURO i na tym się skończy.
2) Zamiast wizyty u lekarza postawić się szefowi i nic nie
nosić przez tydzień (niech się sami o to martwią), odciążyć kręgosłup, kupić
maść i nie nadwyrężać pleców.
Druga opcja jakoś bardziej mnie przekonuje, bo sądzę, że to
tylko zapalenie. Wszystko na to wskazuje. Zadzwonię rano z recepcji do managera
i przypomnę mu o maści – nasmaruję sobie w czasie przerwy w pracy i zobaczę,
czy coś pomaga.
Jak nie – jednak wybiorę się do lekarza po swej zmianie. Ze zdrowiem
nie ma żartów.
Dziś natomiast bunt – nic nie noszę. Nawet lodu – bez drinków z lodem
ludzie nie umrą, a ja nie mogę dziś dźwigać. O cokolwiek będą pytać, odpowiem:
NIE MA! Nie przywieźli/ zepsuło się/ czekam na dostawę… Mela. Jak manager chce –
niech sobie nosi (sam nie może też nic dźwigać), albo znajdzie wielbłąda wśród
mężczyzn.
[Swoją drogą, to zabawne, kiedy faceci pierdzą w stołek i ubolewają
nad moim losem, gdy robię setny kurs z ciężarami większymi ode mnie, a żaden
nie ruszy dupska, by mi pomóc.] „Nie moja sprawa. Nie moja praca. Biedna Barbra,
ale co tam – niech se nosi.” Life is brutal…
Nie użalam się nad sobą, bo to faktycznie moja sprawa.
Sylwia i Magda noszą nawet czasem beczki z piwem 30 l (mają nieco więcej siły) i
nigdy się nie skarżą, więc ja też nie mam wyboru.
Trzymajcie kciuki. Będzie doooobrze. Przeżyję wszystko, ale
mam swój rozum i dziś nie tykam palcem nic ciężkiego, choćbym miała zaserwować
gościom tylko wodę i kawę. KROPKA.
TO BE CONTINUED…
PS Mamo, błagam – bez paniki. Jak trzeba będzie, to pójdę do
tego lekarza, choć on tutaj mi pewnie za wiele nie pomoże. Postaram się
skombinować najpierw maść od managera. Potem zobaczymy. Damy radę!
Mnie już
nic nie złamie. Nie taki ból przetrwałam.
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz