Dzień bez marudzenia zakończyłam nie
marudząc, mimo tego, że brakuje mi internetu do kontaktu z rodzinką.
Mam
nadzieję, że się nie martwicie, ale kiedy zaczynam pracę o 9 i kończę o 21 (wczoraj
równo o 21:04 + czekanie w recepcji 15 minut), to nawet nie marzę o złapaniu
zasięgu, kiedy na recepcji jest setka ludzi próbująca wejść na Facebooka. Padłam
wymęczona i zasnęłam snem kamiennym.
Wczoraj poznałam niezwykle sympatyczną
grupę studentów z Francji, z którą przegadałam jakiś pół godziny. Przyjechali
doskonalić angielski (mają tu jakieś lekcje) i zostają w naszym hotelu… na
miesiąc! Genialnie, bo jeden Francuz jest napraaaaawdę… fajny :-P Już się zgadaliśmy
na jakieś wspólne imprezowanie w Paceville niebawem.
W pracy – jak to w pracy – ciągłe przeboje.
Sprrite nie działa, Fanty nie ma, skończył się lód i… LODY. Jakże się wrednie
cieszyłam w duchu, że nie muszę biegać do zamrażary z pękającym kręgosłupem i
nakładać dzieciom po 20 lodów! Miny brzdąców, kiedy mówiłam, że lody się
skończyły i czekam na dostawę były nieciekawe – usta wygięte w kształcie
podkowy i bieg do rodziców ze skargą, że wredna Barbra nie chce dać słodyczy -
jakoś mnie nie obchodziły po tylu godzinach za barem. Rodzice tylko pomstowali,
że płacili za „all inclusive”, a jak zwykle „Blue Shit” nie ma nawet lodów…
Przeżyjemy.
Mi to zwisa – zgłaszam, czego nie ma i sama
nie stworzę.
Nie moja „broszka”.
Nigdy nie pisałam, jak wygląda moje miejsce
pracy, więc wczoraj – korzystając z chwili wytchnienia od klientów – porobiłam zdjęcia,
by pokazać Wam Santa Marię Pool Bar.
Zamrażarka z lodami wyłącznie na sprzedaż |
Słynna maszyna do soków i wody po lewo, w środku do kawy, a po prawej - do napojów gazowanych - nieustannie zepsuta |
Piwo, wino... |
Część alkoholi - tanie, dla "all inclusive" - przykładowo wódka ma 30% i jest rozrobiona z wodą - feee |
Znienawidzona zamrażarka z lodem, którego brak i lodami (skończyły się - hurra!) |
Przez to okienko po prawej serwuję dzieciom, które nie sięgają do "tradycyjnej lady" |
Maszyneria, czyli beczki piwa, cola, wężyki, pompy... dopiero po 50 dniach już nie wydają się dla mnie takie straszne, jak na początku :-) |
Jak wyżej :-) |
Jest i lista obowiązków pracownika - byłoby fajnie, gdyby każdy się do niej stosował :-P |
Tyle nanosiłam alkoholi ;-P Strong woman! |
Moja karteczka dla klientów :-P |
Tak powstaje rachunek z całego dnia w księgowości Basi - co do centa się musi zgadzać i koniec. Kropka. |
Dzisiaj dzień regeneracji, bo moje ciało
jest wykończone. Uprałam beznadziejny mundurek do pracy (sztuczny materiał nie
przepuszczający powietrza sprawia, że nawet ja się pocę w tym worku pokutnym) i
właśnie idę na plażę… spać! Potem pochodzę za upominkami, które powoli zaczynam
kompletować. Wyślę też porcję kartek, które przygotowałam. Lenię się cały
dzień, ponieważ jutro czeka mnie maraton, którego się boję. Najgorsza zmiana.
Hardcore. Od 9-21 w San Anton. Jak to przetrwam, to po prostu wytnę sobie order
z marchewki i poproszę o fanfary na swoją cześć.
Jeśli nie – ostatnią wolą cały swój
niewielki dobytek w testamencie zapisuję bratanicy Kasi :-P
Żarty na bok. Zaciskam zębiska i przetrwam.
Dziś nabiorę tyle sił, że jutro pokonam przeciwności. Kto jak nie ja!
TO BE CONTINUED…
PS Dziś rozpoczął pracę nowy kolega z
Anglii. Ufff… Kolega, który odszedł, ma ponoć w czwartek wylot do domu (w co
nie wierzę, ale zobaczymy).
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz