39 dni do końca pobytu na Malcie – mało czy
dużo?
Póki co - nadal moje miejsce hotelowe (przeflancowali mnie dotąd trzy razy, ale tylko w obrębie tego hotelu ;-) |
Kiedy pomyślę o tęsknocie za rodzinką –
sporo.
Kiedy zaś przypomnę sobie, że przetrwałam
tu 53 dni i tak wiele miejsc czeka, by je odkryć – to niewiele już zostało.
Nie mam czasu liczyć w kalendarzu,
ograniczam się do codziennego wpisu na blogu, bo dzięki temu znam numerację
kolejnych dni pobytu. Sprawdzam tylko na szybko grafik w pracy, by nie pomylić
się w gąszczu rotacji miejsc, w których serwuję.
I bardzo dobrze!
Czas szybciej leci.
Nie ma mowy o głupich rozmyślaniach, kiedy
człowiek zmęczony i owładnięty robotą.
W takiej sytuacji frajdą staje się nawet
chwila wytchnienia, aby przespacerować się pół godzinki do „Kerfura” po
antyperspirant czy płyn do demakijażu. Bardzo lubię zwiedzać nowe zakątki
Bugibby i planować powoli, co komu kupić, tak, by czuł, że to specjalnie dla
niego drobny upominek z Malty. Mam już swoje typy, ale oczywiście nie zdradzę
:-P
Kolejna porcja kartek poszła w świat. :-) Adresaci może czytają bloga, to niech się pochwalą, kiedy dojdzie karteczka :-P Prooooszę.
Dziś mordercza zmiana w San Anton. Wstałam
bladym świtem, by nie zaniedbać bloga (mam nadzieję, że to nie ostatni wpis i
nie skonam w barze przy basenie :-P ) i wszystko przygotować (zapasy jak na
jakąś wojnę). Może dzięki temu, że tu taki ruch, to szybciej zleci?
…
Jutro zaś od 17 do 1 w nocy zmiana w
pamiętnym Irish Pubie Molly. Incydent z chamskim klientem zapadł mi w pamięć i
mam lekki uraz, ale mam nadzieję, że wszystko tym razem będzie „MELA” (czyli po
maltańsku - OK). Mają mnie odwiedzić studenci z Francji… mmm…
Wczorajszy odpoczynek pomógł mi
zregenerować nieco ciało, bo moje odnóża powoli zaczynały już strajkować.
Poszłam spać wcześnie i dzięki temu jakoś funkcjonuję. Ćwiczę sobie, rozciągam
się i śpię od dwóch tygodni „na płasko”, bez poduszki pod głową. Mój kręgosłup
i kark pięknie mi za to dziękują.
Spacerki to również zbawienie – czuję się
po nich znakomicie. Kupiłam sobie antyperspirant Nivea, bo teraz TO idzie jak
woda (wcześniej środki przeciw komarom – teraz dziady się uspokoiły).
W nowym
mundurku (jak już pisałam) pocę się (przepraszam za dosadne porównanie) „jak
dzika mysz”, więc dezodoranty choć troszkę niwelują nieprzyjemne uczucie.
Przeżyjemy
i to :-) !
A tak wygląda pub Molly :-) Porobię wkrótce zdjęcia cłego hotelu, by Wam pokazać wszystko.
Stoliki przed, które bez sensu trzeba wystawiać i wstawiać :-P |
Scena, na której nic się nie dzieje - niestety... |
Tak - właśnie tak. Tam Barbra ledwie wystaje zza lady :-P No bez przesady - sięgam nawet na górną półkę najdroższych alkoholi :-P |
San Anton – misja na dziś – przeżyć. JAKOŚ.
Następnie – wykąpać się i paść do łóżka.
Jutro wstawić post na bloga, jeśli
przetrwam.
Waszym trzymaniem dziś kciuków za mnie –
nie pogardzę.
TO BE CONTINUED… I hope so
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz