37 dni do wylotu do Wrocławia.
Na poniedziałek rezerwuję rejs do Comino i
Gozo oraz do Blue Lagoon. Już szykuję aparat.
Muszę też zaopatrzyć się w jakąś
torbę, bo moja kupiona za całą złotówkę (!) nad polskim morzem całkowicie się
posypała. :-P Grażynka, czy twoja się jeszcze "trzyma"? :-)
Dni powolutku sobie płyną, a ja zaczynam
organizować bilety na pociąg z lotniska
do domu, bo kupione na stronie internetowej „z wyprzedzeniem” są dużo tańsze.
Pisałam już na blogu o klientach i
stworzyłam prywatną małą klasyfikację, ale zdarzają się też „kwiatki” –
wyjątkowe osóbki z przedziwnymi zamówieniami.
Numer 1. Chłopczyk („na oko” 11 lat)
przyszedł po napój gazowany. Miał do wyboru: Fantę, Sprite, colę zwykłą, colę
dietetyczną (pisze na niej: Diet Coke) oraz wodę gazowaną. Jako że dziecko nie
było na diecie, zamówiło u mnie: FAT COKE (fat – wiele znaczeń po angielsku,
np. tłusty, gruby). Mamy zatem nową markę napoju: fat coca-cola.
Numer 2. „Poproszę napój” – zamówienie
małego dziecka. Próbowałam wydusić, co chce konkretnie, ale nauczyłam się czegoś
bardzo ważnego – nigdy nie proponuj dziecku więcej niż jednej alternatywy.
Zamiast pytać, czy chce colę, Fantę, Sprite, sok taki czy siaki – zapytaj, czy
chce Fantę, czy colę. Dzięki temu unikniesz godzinnego zastanawiania się
dziecka, czego chce. Jeszcze lepszym rozwiązaniem jest nalanie bez słowa
dziecku coli i nie wdawanie się w ambitne dyskusje.
Numer 3. Popularnym zamówieniem, którego
osobiście nie znoszę, są „mixy” Sprite’a, koncentratu z „limonki” (plastykowa
butelka z zieloną cieczą: syrop glukozowo-fruktozowy, benzoesany, aromaty
identyczne z naturalnym i barwniki i inne cuda, które koło owocu limonki nawet
nie leżały) i piwa lub wina.
Gość podchodzi i należy się mocno skupić,
by wydusić, o co mu chodzi:
a)
beer with lime
b)
beer with a little bit dash of lime
c)
beer with lemonade
d)
shandy
e)
shandy with lime
1.piwo z „sokiem” z limonki
(czyli zielona ciecz z butelki) – jak u nas piwo z sokiem (np. malinowym)
2. piwo z odrobiną „soku z
limonki” – kropelka za dużo i gość kręci nosem – najlepiej, by sobie sam wziął
tą butelkę i wlał, ale… nie ma tak łatwo.
3. piwo z lemoniadą należy
rozumieć jako piwo ze „Sprite’m” – ważne, aby najpierw lać Sprite, a dopiero
potem piwo, bo inaczej barman tonie w piance.
4. shandy to piwo z lemoniadą –
dokładnie tak samo jak wyżej (nazwy stosowane zamiennie), ale trzeba zwrócić
uwagę, komu „lejesz”. Facetom więcej piwa, kobietom zwykle pół na pół (pół
Sprite, pół beer).
5. piwo z lemoniadą w proporcji
pół na pół dodatkowo z sokiem z limonki.
Niby nic trudnego. Niby
prościzna, a wychodzi z tego tyle nieporozumień, że zawsze (ale to zawsze!)
pytam dwa razy, albo najlepiej powtarzam po kliencie na głos jego zamówienie. Bez
sensu coś przygotować, a potem wylać do zlewu. Zwykle klient myli lemoniadę z
limonką („lajm” z „lemonejd”). Niestety zamawiający nie wołają, że chcą Sprite,
tylko „lemonade”. Jeśli jakiś Brytol z prędkością karabinu maszynowego składa
swoją listę żądań (podkreślam: żądań), to trudno czasem wychwycić subtelną
różnicę między limonką a lemoniadą. Czasem pytam i 3 razy, co może i nieco
irytuje, ale przynajmniej nie marnuję piwa :-P
- Kwestia lodów za friko dla all inclusive:
Od 10 do 18 mam obowiązek serwować waniliowe lody z wielkich
pudeł w okropnych najtańszych wafelkach, które i tak lądują w koszu lub… w
hotelowym basenie (miłego pływania życzy Cropson). Kiedyś (na początku pobytu)
popełniłam wieeeeelki błąd. Jeśli podchodzi klient, to podaję mu jedną gałkę w
waflu i tyle. Jedna osoba wręcz błagała mnie, bym podała jej wyjątkowo gałkę w
małym plastykowym kubeczku, bo syn jest uczulony na coś tam. Zgodziłam się, bo
co miałam zrobić. Jestem człowiekiem i rozumiem, a zresztą – co za różnica,
skoro wafelki i tam się marnują. Nie macie pojęcia, jak ludzie obserwują takie
rzeczy! Cały dzień miałam kolejki osób, które chciały loda w kubeczku, a nie w
waflu! Godziny tłumaczenia, że: nie mam łyżeczek, że serwuję tylko w waflu, a
na pytanie: Czemu tamtej pani podałam w kubku?! – musiałam tłumaczyć się
alergią dziecka. Żadnych wyjątków – konsekwencja przed wszystkim, ale w granicach
rozsądku. Mam już własny system podawania, więc jest OK.
[Śmieszy mnie, kiedy podchodzą „wielcy” goście i wybierają
na głos sosy i smaki lodów – odsyłam z kwitkiem i mówię, że mamy tylko
waniliowe. Żadnych dodatków. Jeszcze czego! Kręgosłup pęka od nakładania tego
ustrojstwa, a ja mam jeszcze kleić się od sosów hahaha ! Dobre sobie!]
- CO DO NAPOJÓW: zalecenie szefa: podawać wszystko prócz piwa w malutkich plastikowych kubeczkach (nazywam to „naparstek”).
Zalecenie managera: kiedy nie ma szefa, „rób jak chcesz”. „It’s
up to you”.
System Basi: do obiadu i lunchu podaję w dużych kubkach,
przez co zmniejszam kolejkę o jakieś 70 procent, bo klient weźmie raz i już
(zwykle) nie wraca. Kiedy podawałabym w „naparstkach”, jeden klient powraca do
mnie po 4 razy. Grunt to dobra strategia i logika. Co do szefa: gdy kota nie
ma, myszy harcują :-P
***Z życia hotelowego:
- · Szykują się poważne zmiany szefostwa, które mnie w pewien sposób dotyczą. Całe szczęście za jakieś 3 tygodnie, czyli blisko mojego wylotu do domu. Nie rozmyślam zatem o konsekwencjach, które mogą mnie dotknąć jako pracownika.
- Po zakończeniu pracy w Molly, która była bardzo przyjemna (bo z wielką pomocą Fritha), poszliśmy do recepcji zdać utarg. Przybiegła spanikowana kobieta (gość hotelowy), która błagała o numer na policję, ponieważ okradli jej pokój. Drzwi były zamknięte, więc zrobił to ktoś z obsługi hotelowej (opcja włamu przez okno odpada, bo to 5.piętro), kto ma klucze. Dodam jedynie, że dostęp do pokojów mają sprzątaczki i sprzątacze i jest on nieograniczony… niestety. Organizacja i odpowiedzialność jest tu na poziomie zerowym, więc nie sądzę, by można dojść, kto akurat tego dnia mógł się zakraść i zabrać wszystkie pieniądze, laptopy, tablety i dokumenty. Zrozpaczona kobieta (matka małych dzieci w wieku wczesnoszkolnym) nie miała w pokoju sejfu (wiem, bo ją zapytałam; zresztą sejf jest tu dodatkowo płatny, a ja – jako studentka – mam przywilej mieć go za darmo, tak jak klimatyzację, która nie działa). Jak się sprawa potoczy? Nie wiem. Najbliższy posterunek policji – godzina drogi od hotelu. Kobieta czekała na taksówkę, by złożyć zeznania. Frith postanowił jej pomóc i chyba z nią pojechał… napiszę niebawem, co i jak. Jedno jest pewne – wszystko trzymam w sejfie. Każdą cenną rzecz i pilnuję swojego dobytku jak oka w głowie. Ludzie mi mówią, że tu czasem się to zdarza i zapewne to ktoś ze sprzątaczy – tylko oni mają możliwości zrobić takie świństwo. Straszne…
- Francuzi do pubu wczoraj nie przyszli. Jaka szkoda… no nic. Może innym razem mnie odwiedzą.
Nic wielkiego, bo życie samo w sobie jest niesamowite.
Do roboty! Z uśmiechem i radością, że zdrowie dopisuje.
PS A tak może wyglądać wjazd do garażu w maltańskim stylu. Tato, działamy? :-)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz