62 dni minęło, jak jeden dzieeeeń :-)



Na początek, trochę ujęć z wyprawy do stolicy Gozo (Victorii- Rabatu) i Comino.



Wyjazd z przystani :-)



Mój klimatyzowany autokar :-)


Witamy maltański ORLIK :-D



Pisałam już, że Gozo jest cudowne, ale zbyt krótko byłam, by coś więcej napisać o tym pięknym miejscu. 








Słynne maltańskie wyroby ze szkła :-D Cudo!





Tu za darmo testowałam lokalne konfitury z melona, arbuza, pomarańczy... pyszne, ale za słodkie. Były też bardzo dobre wypieki do spróbowania. Chrupiące paluszki z ciasta i inne pyszności.



I coś do ubrania - w sam raz na 44 stopnie :-)









Spodobał mi się szczególnie sklepik, w którym za darmo można było popróbować lokalnych produktów – dżemy, miód, napoje, wypieki. Uroczy zakątek, który polecam odwiedzić idąc główną ulicą (centrum) stolicy Gozo.





 Autobusem wróciliśmy do portu, skąd popłynęliśmy naszą łodzią Extreme do Blue Lagoon. 

Ten raj z lazurową cieplutką wodą pozostanie w moim sercu przez resztę życia. Postaram się zrobić wszystko, by spędzić tam przed wylotem jeszcze jeden cały dzień opalając się i pluskając beztrosko. Zobaczymy – mam nadzieję, że starczy czasu na wszystko.














Na Blue Lagoon jest kilka małych budek z jedzeniem i lodami. Jest też jakaś mała knajpka. Najbardziej jednak spodobały mi się wielkie arbuzy krojone tasakiem, obierane i siekane w kosteczkę – sprzedawane „na świeżo” turystom w dużych kubkach z parasolką „ala sałatka owocowa”. Wyglądało smakowicie. Lody – nie zaryzykowałabym. Jad kiełbasiany i ceny z kosmosu – wolę unikać nabiału przy 40 stopniowym upale. Przezorny – ubezpieczony.

***

Pora na relację ze wspaniałego wczorajszego dnia wolnego, czyli drugiej wyprawy do Valletty, ale tym razem – z Sylwią.
***
Dni wolne od pracy są mi tu potrzebne po to, by za każdym razem przypominać sobie, po co przyjechałam na Maltę. Kocham podróżować.
Zwiedzam.
Odkrywam.
Opisuję.
Słowem – chłonę wszystko, co się da.
Wczorajszy dzień był bardzo intensywny. Rano na śniadaniu spotkałam Sylwię. Byłam przekonana, że nie pojedzie ze mną do Valletty do banku po jakiś nocnych perypetiach, a tu… NIESPODZIANKA. Okazało się, że wczoraj, kiedy mieliśmy jechać do Paceville, Sylwia poszła na chwilę odpocząć do pokoju i… zasnęła jak niemowlę. Obudziła się rano. W sumie to dobrze się stało. Obie wyspane mogłyśmy wyruszyć do stolicy pełne sił i ochoty na zwiedzanie.

W hotelu pracuje sympatyczny starszy Pan, który (jak wspominałam) organizuje transfery na lotnisko. Załatwił mi i Sylwii ZA DARMO przejazd w komfortowym klimatyzowanym czarnym wielkim aucie do samej Valletty. Tak to mogę podróżować, hA! Trzeba wiedzieć, jakie znajomości i z kim zawierać B-)
Tym sposobem oszczędzając i czas, i pieniądze, wysiadłyśmy przy fontannie w zajezdni autobusowej na parkingu taksówek. (*Cały dzień Sylwia miała u mnie sesję zdjęciową, więc fontanna była pierwszym punktem obowiązkowym.)

Z racji tego, że bank otwarty jest jakoś do godziny 12, postanowiłyśmy najpierw załatwić formalności i zrealizować czeki. Okazało się, że ja mam błąd w nazwisku, zaś Sylwia… ma aż trzy błędy (dwa w imieniu i jeden w nazwisku). Nie wiedziałyśmy, czy nam wydadzą pieniądze, ale szef kazał spróbować, więc… do dzieła.

Lombard Bank mieści się przy głównej ulicy Republica Street 67 – szłyśmy więc cały czas prosto mijając Muzeum Archeologiczne, Sąd i główny budynek policji. Przy okienku w ładnej placówce banku, stanęłam jako pierwsza. Bez żadnego problemu wypłacono mi kaskę po podpisaniu czeku na odwrocie. U Sylwii był już problem. Facet wziął czek „na zaplecze”, konsultował się z kimś, ale po jakiś 3 minutach wrócił i bez słowa wręczył mojej towarzyszce pieniądze.

SUPER!

No to… co robimy?
Idziemy na zakupy!

Najpierw jednak postanowiłam pokazać Sylwii najciekawsze i najpiękniejsze zakątki Valletty, po czym dotrzeć tam, gdzie sama jeszcze nie byłam, a bardzo chciałam.

Po dłuuuugim spacerze i setce fotek, Sylwia nie bardzo miała ochotę iść ze mną do Katedry św. Jana, gdzie trzeba płacić za wstęp. Ja jednak nie mogłam sobie odmówić, by tam wejść. Musiałam zobaczyć dzieła, o których się uczyłam do matury z historii sztuki. Sylwia poszła oglądać świecidełka, buty, torebki i ciuszki, ja zaś jeden z piękniejszych zabytków stolicy.
Umówiłyśmy się na konkretną godzinę, by potem razem wybrać się już na KOBIECE ŁOWY. SHOPPING!

W kolejce do kasy biletowej stałam z 10 minut, ale postanowiłam zapytać o studencką zniżkę. Celowo biorę ze sobą zawsze legitymację studencką (z UAM, gdzie studiuję), by starać się o jakieś ulgi. „ZNIŻKA” – baaardzo ważne słówko, które należy znać w każdym języku :-P Pani w okienku zapytała o kraj, z którego pochodzę (pytali każdego odwiedzającego, pewnie do statystyk) i bez problemu dała mi bilet ulgowy (studencki) po obejrzeniu mojej legitki. Zamiast 6 EURO, Basia zapłaciła 3,50 EURO. Można? Można! :-)
Kiedy tylko tam weszłam, to wiedziałam, że bilet jest wart swej ceny. Coś niesamowitego. Pamiętam, kiedy na wycieczce w podstawówce zobaczyłam ołtarz w Kościele Mariackim w Krakowie i zaparło mi dech z wrażenia. To jednak NIC w porównaniu z tym cudem. Katedrę św. Jana trzeba zobaczyć! Piękno, którego nie da się opisać. Pierwszy raz nie denerwował mnie nawet zbytni przepych. Nie mogłam pojąć, jak człowiek może wznieść coś tak niesamowitego.
Przy wejściu (bramka jak na basenie – bilet odblokowuje przejście) dostaje się przewodnik w wybranym języku (maltański, angielski, włoski, niemiecki, hiszpański, francuski… nie pamiętam, czy coś jeszcze) niczym mała krótkofalówka z przyciskami oraz plan katedry. Ponumerowane punkty na mapce mają swe odpowiedniki w audioprzewodniku, dzięki czemu można samemu zwiedzać w takim tempie, jaki się komu podoba. Super pomysł. Zwiedziłam wszystko – tylko w muzeum nie można było robić zdjęć i filmować, ale w pozostałych miejscach (bez lampy!) – jak najbardziej. Mam  zatem pokaźną ilość zachwycających zdobień i malowideł. Niewiarygodne, że człowiek stworzył coś takiego… tylko z pomocą Boga – tak sądzę.
Po kulturowych wrażeniach za pół ceny – czas na zakupy z Sylwią! Dobrze się dobrałyśmy – nie ma co. Sylwia (jak o sobie mówi) – zakupoholiczka - i ja – dobry kompan, by pobiegać po sklepach i wejść do każdego biżuteryjnego i kosmetycznego. Wypłata = totalne szaleństwo.

Po zakupach – spokojna podróż autobusem za 2 EURO do hotelu w Bugibbie. Prysznic, odpoczynek i spotkanie ze znajomymi na kolacji. Bez obiadu byłyśmy jeż głodne z Sylwią, więc umówiłyśmy się, że najpierw zjemy, a potem pójdziemy na spacer do centrum zakończyć zakupy w iście dobrym stylu. Ona – zakup kosmetyków. Cropson – zakup prezentu „życia”. Moje marzenie!

Pracuję ciężko, więc wypłatę przeznaczę na to, co chcę. Zawsze pragnęłam kupić wyjątkowej osobie coś specjalnego. Powiem dopiero po powrocie, ale już teraz jestem dumna z tego, że mogłam udać się do jednego z najdroższych sklepów i kupić dokładnie to, o czym śniłam dla osoby, która jest dla mnie całym światem. Podzielę się jednak sekretem dopiero po 13. września :-P .

Dziś pracuję w Santa Marii do 21 od rana. Jutro powtórka z rozrywki. Kolejne „wolne” już we wtorek. Zleeeci.

Pochwalę się, a co! Dziś zaczepił mnie „szpieg szefa” (kryptonim „Musli”) i pytał, czy znam stronę Trip Advisor (* to taka stronka, na której znajdziecie opinię o hotelach, miejscach itp. Ludzie wystawiają oceny, komentują…) . Okazało się, że jedyny pozytyw naszego hotelu, o którym piszą goście to… OBSŁUGA. Chwalą miłą obsługę. UWAGA. Teraz najlepsze. Doceniają obsługę, a w szczególności… PISZĄ O BARBARZE :-P ! To ci dopiero!

B-)

Uśmiech wraca. Dobro wraca. Wysiłek w końcu kiedyś się opłaci.

TO BE CONTINUED…








A jutro piękna fotorelacja z Valletty :-) Sylwia w roli modelki. Przepiękne wnętrze Katedry św. Jana i moc zakupowa! Zapraszam !

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz