Wczorajszy dzień w pracy nie należał do przyjemnych.
Zgraja
dzieciaków, które wymyśliły sobie swoje koktajle, dała mi się we znaki.
Denerwują
mnie najbardziej sytuacje, kiedy:
1.dzieciaki podchodzą co 2 minuty po lody i nie powiedzą od
razu, że chcą dwa lub trzy, tylko za każdym razem muszę wracać do zamrażary,
przez co w ciągu dnia moje nogi pokonują trasę maratonu,
2.klienci nawiązują pogawędkę między sobą tarasując
przejście (kolejkę) i stoją mi pod okienkiem (wczoraj ponad godzinę!)
dyskutując o czymś, przez co nie mogę ani policzyć pieniędzy, ani nic zrobić,
3. ktoś podłapie czyjś pomysł – na przykład: wczoraj jedno
dziecko zażyczyło sobie kulkę lodów w kubeczku z lemoniadą (Sprite). Pieni się
to niesamowicie, przez co dla dzieciaków wygląda efektownie. W smaku…? Nie
wiem, nie odważę się spróbować… Przez tego małego eksperymentatora jakieś 9
godzin musiałam podawać innym klientom miliony lodów z lemoniadą. Przecież
każdy musiał do licha spróbować…
4. do okienka podchodzi klient (w 99,9% facet) i zamawia (na
przykład) colę. Nalewam mu colę, podaję grzecznie. Ten jednym haustem wypija
wszystko i mówi, że chce następną podając mi swój pusty plastikowy kubek.
Wyobraźcie sobie, że niektórzy potrafią tak 6 razy – za facetem tworzy się
kolejka wkurzonych gości, a ten wlewa w siebie kubek za kubkiem. Co mam zrobić?
Nic nie mogę. Facet pije „na miejscu”, a na koniec bierze jeszcze ewentualnie
ze sobą coś z alkoholem.
5. ludzie nie rozumieją, że kiedy jestem w pracy od 9-21, to
muszę czasem wyjść do toalety, albo pobiec po talerz z obiadem. Traktują mnie
jak jakiegoś robota, który ma być na ich skinienie palca, bowiem ZAPŁACILI,
więc im się należy. Przez kwadrans jeszcze nikt nie umarł z braku loda lub
drinka, więc ostatnimi czasy mam samolubów w nosie. Zostawiam swą piękną
ręcznie wykonaną tabliczkę „zaraz wracam” (ostatnio określam też czas, np.
przerwa do 13:15) i idę jak normalny człowiek zjeść, bo przerwa mi się należy i
tyle! Jak podchodzi do mnie ktoś z obsługi i mówi, że mam kolejkę, to teraz już
mam totalną MELĘ i sama robię sobie przerwę tak, jak mi się podoba i jak mam
potrzebę. Manager pozwala, więc wszystko w porządku – reszta mnie nie obchodzi.
Nie uschną przez 10 minut.
:-)
Pochwalę się – dostałam wczoraj piękny napiwek od miłych
gości.
Zdarzają się dobrzy ludzie („perełki”), którzy doceniają moje starania i
wysiłek. Staram się też każdego dnia coś śmiesznego wymyślać. Na przykład robię
jakąś dekorację dla dzieciaków ze słomek, maluję coś długopisem i wieszam
napisy, życząc gościom „udanych wakacji”… Wczoraj zyskałam tytuł „bardzo
kreatywnej osoby”. Takie komplementy to ja uwielbiam :-) .
Swoją zmianę skończyłam o godzinie 21. Konałam, ale
najbardziej moje nogi, bowiem wczoraj pierwszy raz nie usiadłam wcale przez 12
godzin na tyłku – przysięgam! Nawet zjeść musiałam na stojąco. Szefowa ostatnio
zrobiła nalot (zapomniałam napisać!) i zwróciła koledze uwagę, że nie może
siedzieć. Nie siadam więc (bo nie znam dnia ni godziny), ale głównie ze względu
na to, że nie mam czasu, bo co sekundę podchodzi klient.
Na kolacji odwiedziła
mnie Sylwia, która miała wolne i… wręczyła mi prezent! Kochana kupiła mi
bransoletkę na kostkę u nogi i teraz obie mamy taką samą! Jest śliczna! To
podziękowanie za wspólną wyprawę do Valletty. <3
Sylwia namówiła mnie, bym poszła z ekipą pożegnać kolegę Mac’a
(czytaj: Maka), który pracuje w TBH (tam gdzie mam dzisiaj zmianę - w tym innym hotelu). Wspólnie o północy
poszłyśmy najpierw do „Jack’s bar” w TBH, gdzie Monica (koleżanka barmanka)
skończyła pracę przed 1. Następnie całą zgrają wybraliśmy się do
Black&White – świetny lokal przy głównym placu Bugibba Square (polecam!).
Dawno tak świetnie się nie bawiłam. Wytańczyłam zmęczenie i stres, pośmiałam
się, poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Wszystkim nam będzie brakować Mac’a,
bo to typ osoby, która z kilometra „świeci” jak słońce. Promienieje. Zaraża
pozytywną energią. Nie widziałam jeszcze, by uśmiech zniknął na minutę z jego
twarzy. Mac zawsze powtarza, że: „Uśmiech nic nie kosztuje, a zmienia wszystko!”.
Już za nim tęsknimy…
Poznałam również Briana z recepcji w TBH, z którym
spacerowaliśmy jeszcze po spokojnych ulicach Bugibby o 3 w nocy wraz z Sylwią.
Nie żałuję, że poszłam mimo zmęczenia. Wróciłam nad ranem. Właśnie wstałam i
ogarniam sytuację. Wyruszam niebawem serwować dziś jedynie od 12:30 do 15:00
podczas lunchu w TBH.
Później LABA. Idę na plażę i na zakupy, bo wypatrzyłam
genialne kolczyki.
Odpocznę i pójdę wcześniej spać, bowiem jutro dłuuuuga
zmiana w Santa Marii od 9-21.
Jest świetnie.
Jest mi dobrze.
Kocham życie.
Kocham ludzi.
Kocham nowe możliwości i swoje marzenia.
Nie mam czasu tęsknić, a kiedy zła myśl dopada – idę na
spacer i pobuszować po sklepach.
Zapowiada się piękny dzień, czego i Wam życzę.
TO BE CONTINUED…
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz